Gdy
dotarłam do swojego pokoju za szybą już czekał na mnie Whistler. Nie uśmiechał
się, ale także nie był smutny. Na jego twarzy widniał wyraz satysfakcji. Tak
bardzo miałam ochotę zmyć mu z twarzy to perfidne zadowolenie.
–
Gratuluję, Hurricane – przyznał. – Świetna robota, ale następnym razem
wolałbym, abyś jednak wypełniła moje polecenie. Ci ludzie nie zasługują na to
by żyć. To gwałciciele i zabójcy.
Popatrzyłam
na niego ostro.
–
Każdy ma prawo by żyć – odwarknęłam. – I nie myśl sobie, że kiedykolwiek
wypełnię jakiekolwiek twoje polecenie. Jestem wolną osobą, a nie twoim
niewolnikiem.
Whistler
pokręcił głową z dezaprobatą.
–
Spodziewałem się po tobie oporu, ale w końcu się złamiesz. Każdego człowieka da
się złamać. A ty nie wyglądasz na silną.
W
moich oczach zapłonęła wściekłość.
–
Co powiedziałeś, idioto? – wrzasnęłam. Podbiegłam do szyby i uderzyłam w nią z
wściekłością. – Nie. Jestem. Słaba. – wycedziłam. Uderzyłam dłońmi szkło. W
celi zerwał się nagle silny wiatr.
Erick
Whistler popatrzył na mnie marszcząc brwi i cofnął się o krok. Bał się. A
przynajmniej miałam nadzieję, że go przeraziłam.
Wiatr,
który wywołałam skierowałam na szybę, całą mocą uderzyłam w nią. Tak mocno, że
zaczęły pojawiać się na niej pajączki…
Poczułam
nagłe mdłości, a przed oczami zatańczyły mi białe plamy. Cały wiatr ustał, z
moich ust urwał się jęk i opadłam bezwładnie na podłogę. Nadal miałam dość siły,
aby trzymać oczy otwarte. Patrzyłam przed siebie. I nagle zrozumiałam co robił
Erick Whistler. On się nie cofał z powodu strachu przede mną. Cofnął się, aby nacisnąć
jakiś przycisk na ścianie.
Zakasłałam.
–
Co ty zrobiłeś? – wyszeptałam słabo.
Erick
zbliżył się do szyby.
–
Nie martw się – starał się mnie uspokoić. – To tylko gaz silnie odurzający. Nie
chcemy przecież abyś zniszczyła swój pokój.
Prychnęłam,
ale byłam tak słaba, że zabrzmiało to raczej jak westchnięcie.
–
Dlaczego ty to robisz?
Erick
pokręcił głową i wsadził ręce do kieszeni.
–
Już ci powiedziałem. Jesteś ważnym okazem. Nigdy
nie
widziałem kogoś tak potężnego. Zależy mi na tobie, Hurricane. Jesteś elementem
w mojej układance, którego szukałem od tak dawna…
Mówił
coś dalej, ale go nie słuchałam, bo nagle zaszumiało mi w uszach, a w żyłach
zabuzowała krew. Poczułam się całkowicie przytomna i pełna sił. Pomimo tępego
pulsowania z tyłu głowy byłam pewna, iż przywołałabym nawet huragan. I tak też
zrobiłam. Zerwałam się na równe nogi, a wokół mnie zatańczyło powietrze tak
silne, że przez chwilę myślałam, że zerwie ze mnie wszystkie ubrania i włosy z cebulkami.
Erick zamilkł zaskoczony.
Potem
wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Szyby w mojej celi rozprysnęły się w
drobny, odłamki opadły na Whistlera kalecząc jego twarz i ręce. Upadł na plecy
starając się zasłonić marynarką przed gradem szkła. Zanim pomyślałam
wyskoczyłam przez wybitą szybę. Skaleczyłam się, ale miałam to gdzieś. Rzuciłam
się do ucieczki. Nie miałam czasu rozglądać się, więc po prostu biegłam korytarzem,
aż dotarłam do drzwi na zamek kodowy. Nie kłopotałam się z tym. Uniosłam dłoń i
drzwi wyfrunęły z zawiasów niczym ptak. Uderzyły o ścianę po drugiej stronie.
Gdyby
ktoś zapytał mnie później jak ja to zrobiłam nie wiedziałabym jak odpowiedzieć.
Byłam napędzana adrenaliną.
Wyskoczyłam
na kolejny korytarz. Mogłam iść w lewo lub w prawo. Poświeciłam chwilę lub dwie
na zastanowienie się. Wreszcie zdecydowałam na lewy korytarz, bo z tego prawego
dobiegł mnie odgłos wielu par stóp uderzających o gumiaste linoleum. Biegłam
tak szybko jak tylko mogłam. Błagałam, aby ten cholery korytarz prowadził do wyjścia.
To
nie był mój szczęśliwy dzień.
Korytarz
się skończył, a dwa metry przede mną majaczyło okno, za którym rozciągał się
widok na Nowy Jork. Przynajmniej tyle wiedziała, że nadal byłam w swoim mieście,
a nie zostałam wywieziona na Honolulu. Było to jednak marne pocieszenie w świetle
kilkudziesięciu stóp ludzi depczących mi po piętach. Słyszałam ich już za
zakrętem. Patrzyłam to na korytarz to na okno, gdy zza zakrętu wybiegł Whistler
z zakrwawioną twarzą i dziesięciu ochroniarzy.
–
Stój – rozkazał mi. – Hurricane, nie rób nic głupiego. Jeśli tylko mi na to
pozwolisz zagwarantują ci tu życie jak księżniczka. Dostaniesz wszystko czego
chcesz, ale pozwól mi robić na sobie badania.
Pokręciłam
głową.
–
Wiesz czego ja chcę? – spytałam, a następnie uśmiechnęłam się z drwiną. – Chcę
być wolna.
Następnie
obróciłam się w tył i zaczęłam biec w stronę okna. Uderzył w nie wiatr
rozbijając w tej samej chwili, gdy przez nie wyskoczyłam. Erick wrzeszczał coś
za mną spanikowany, ale nie słyszałam co, bo wiatr zaczął mi szumieć w uszach,
gdy spadałam z dwudziestego piętra prosto na ulicę zapełnioną ludzki.
Rozpoznałam, że to musi być Manhattan, ale aktualnie niewiele mnie to
obchodziło. Czułam się jak w próżni, gdy spadałam w dół. Dopiero, gdy byłam w
jednej czwartej drogi od ziemi przywołałam wiatry. Poczułam się jakby jakaś
wielka łapała złapała mnie w objęcie i powoli opuszczała ku ziemi.
Byłam
trochę zdziwiona, gdy opadłam na ziemię, a tylko kilkoro ludzi obdarzyło mnie
niechętnym spojrzeniem. Spodziewałam się raczej, że zaraz zadzwonią po policję,
pogotowie i straż pożarną, zjedzie się prasa i zaczął zadawać pytania, a ludzie
chodzili tak jakby nic się nie wydarzyło. Chociaż to był przecież Nowy Jork –
pomyślałam patrząc jak jakiś facet z kamerą chodził za innym przebranym za
dziewczynę śpiewającym coś takim głosem jakby połknął kaczkę do kąpieli. Nie, z
pewnością dziewczyna „zlatująca” z dwudziestego piętra nie była największą
atrakcją.
Obróciłam
się za siebie i zobaczyłam dwóch ochroniarzy wychodzących z budynku, z którego wyskoczyłam.
Struchlałam, przygarbiłam się, wsadziłam ręce w kieszenie i zanurkowałam w
tłum.
*
Budynek,
w którym więził mnie Whistler znajdował się w samym sercu Nowego Jorku, na
Times Square jak uświadomiłam sobie, gdy trochę ochłonęłam. Szłam między ludźmi
nie kierując się nigdzie konkretnie. Chciałam za wszelką cenę znaleźć się jak
najdalej od Ericka Whistlera i jego obsesji na moim punkcie – na punkcie mojej
mocy.
Kiedy
jednak skręciłam w czterdziestą siódmą ulicę ruch się nieco zmniejszył i ludzie
zaczęli zwracać uwagę na szesnastolatkę chodzącą po ulicy bez butów, poobijaną
i zakrwawioną ze świeżą raną na policzku. Ułożyłam włosy tak, aby zasłaniały mi
twarz. Szłam wpatrzona w bruk i moje bose stopy. Musiałam zdobyć buty, ale nie
chciałam posuwać się do kradzieży. Przyspieszyłam kroku chcąc jak najszybciej
znaleźć się w domu.
Odetchnęłam
w duchu, gdy za następnym rogiem zauważyłam patrol policji. Stali na poboczu i
rozmawiali patrząc na przejeżdżające obok pojazdy.
–
Hej! – wrzasnęłam podbiegając do otwartego okna od strony pasażera. Policjant
spojrzał na mnie najpierw znudzonym wzrokiem, ale gdy zobaczył ranę na policzki
pokaleczone ręce zreflektował się.
–
Co ci się stało? – spytał troskliwie.
–
Zostałam porwana – wyjąkałam a w moich oczach stanęły łzy. Nie płakałabym gdyby
tego nie wymagała sytuacja. Słyszałam, że wtedy jest się bardziej wiarygodnym,
a policja chętniej pomaga. – Udało mi się uciec, ale oni mnie ścigają – wybełkotałam.
Policjant
ze strony pasażera wyskoczył z wozu i przyjrzał mi się uważnie. Był to żylasty
mężczyzna o serdecznej i pogodnej twarzy. Poprawił nerwowo czapkę.
–
Jak się nazywasz?
–
Aleka Petrov – powiedziałam szybko.
Nagle
w oczach mężczyzny coś na chwilę zapłonęło, ale po chwili zgasło. Nie mogłam do
końca określić czym owe „coś” było, ale po plecach przeszły mi ciarki.
–
Wsiadaj – otworzył mi tylnie drzwi. – Wiesz gdzie mieszkasz? Odwieziemy cię do
domu, dobrze?
Pokiwałam
głową pełna wątpliwości. Wsunęłam się na miejsce choć wszystko w moim ciele i
głowie wrzeszczało: NIE.
Drugi
policjant, kierowca, słyszał wszystko co mówiłam. Spojrzał na mnie ze
współczuciem, lecz wyszło to dość kulawo, bo z natury miał ostre i surowe rysy
twarzy. Miał ciemną skórę tak jakby bardzo długo przesiadywał w solarium.
–Przykro
mi, mała – uśmiechnął się ciepło. – Podaj adres, a odstawimy cię na miejsce.
Podałam
mu adres. Grubas wszedł do wozu i zapiął pasy. Zrobiłam to samo dokładnie
lustrując obu policjantów. Miałam niejasne wrażenie, że coś tu nie gra, ale
mężczyźni zachowywali się bardzo mile wobec mnie. Odetchnęłam głęboko, choć
uspokoić niespokojne bicie serca. Wszystko
okej – wmawiałam sobie, ale wiedziałam, że nie jest okej, gdy samochód
wykonał ostry zakręt i w lewo i wjechał w ulicę, która na pewno nie prowadziła
do mojego domu.
–
Co pan robi? – spytałam. – Tą drogą nie dojedziemy do mojego domu.
Grubas
obejrzał się na mnie i ze spokojem powiedział.
–
Pojedziemy na skróty. Chyba chcesz szybko zobaczyć rodziców.
Zacisnęłam
wargi. Postanowiłam czekać.
Przejechaliśmy
kilka ulic i według mnie tylko oddalaliśmy się od ulicy przy której leżał mój
dom. Po dziesięciu minutach postanowiłam zaryzykować. Już otwierałam buzię by
coś powiedzieć, gdy krótkofalówka Grubasa zatrzeszczała i wydobył się z niej
słowa:
–
Co wy tak długo robicie? Whistler chce mieć już tą małą.
Grubas
spojrzał na mnie wielkimi oczami. Przez chwilę wszyscy trwaliśmy w bezruchu, a
potem rzuciłam się do drzwi. Ciągnęłam za klamkę, ale to nic nie dawało. Miałam
nadzieję użyć swoich mocy, gdy coś złapało mnie za nogę. Ten drugi policjant
pociągnął mnie tak mocno, że przez chwilę straciłam orientację, a gdy ją
odzyskałam okazało się, że Grubas trzyma mnie za obie ręce a drugi za nogę.
Zaczęłam się szarpać jak opłotka.
–
Spokój – warknął nieprzyjemnie Grubas. – Whistler chce cię mieć nienaruszoną.
–
Puszczaj – warknęłam do niego. Udało mi się drugą nogą wymierzyć tak, że
kopnęła Smutasa w rękę, która obejmowała moją nogę. Miałam wolne obie.
Przekręciłam się tak, że nogami zapierałam się o drzwi auta. Skupiłam całą
uwagę na tym, aby przywołać wiatr i uderzyć nim o drzwi. Jednak we wnętrzu
samochodu było za mało powietrz i udało mi się stworzyć tylko bryzę.
Grubas
zaśmiał się, ale zaraz pozbawiłam go tego uśmieszku wystawiając paznokcie i
drapiąc go po wewnętrznej części przedramienia. Syknął i poluźnił uścisk. Udało
mi się dzięki temu wyszarpać. Uderzyłam nogami z całej siły w szybę, która
rozpadła się w drobny mak. Nawet nie sądziłam, że jestem tak silna. Może też
trochę pomogła moja zdolność. Ale większość roboty wykonałam sama. Po raz
kolejny uświadomiłam sobie, że człowiek, który za wszelką cenę pragnie wolności
jest zdolny do wszystkiego.
Wyskoczyłam
przez okno, chociaż policjant zdążył już rozpędzić się do sześćdziesiątki. Gdy
moje ciało toczyło się po asfalcie czułam jakbym miała się rozpaść. Usłyszałam
pisk opon i natychmiast zerwałam na równe nogi. Pomimo bólu w całym ciele
zaczęłam biec. Słyszałam krzyki za sobą, ale nie obejrzałam się ani nie
zatrzymałam.
Zrobiłam
to dopiero wtedy, gdy zagłębiłam się w jakąś wąską uliczkę. Podbiegłam do kosza
na śmieci i schowałam się za nim. Oddychałam ciężko, ręce i nogi miałam całe
zakrwawione, spodnie podarły się na kolanach, a bluzka była brudna od kurzu.
Ale uśmiechałam się. Bo jak na razie byłam wolna. Nie ważne, że gdzie niegdzie
się pokaleczyłam. Bo w końcu wolność uzyskana bez kropli krwi nie jest żadną
wolnością.
Przymknęłam
oczy i potarłam nadgarstek, na którym majaczyły litery „A.P”. A jak Aleka oraz
P jak Petrov, ale oprócz tego były to pierwsze litery imion: A jak Amelia i P
jak Piter.
Moi
rodzice.
Naprawdę fajne opowiadanie ;)
OdpowiedzUsuńTrochę dziwne zakończenie... i ta scena z policjantami (jak im uciekła) wydawała mi się trochę nierealna (ale co ja tam mogę wiedzieć ;P)
Czekam na kolejny rozdział XD
Weny dużo życzę i pozdrawiam :*