sobota, 27 września 2014

Rozdział 4



Gdy dotarłam do swojego pokoju za szybą już czekał na mnie Whistler. Nie uśmiechał się, ale także nie był smutny. Na jego twarzy widniał wyraz satysfakcji. Tak bardzo miałam ochotę zmyć mu z twarzy to perfidne zadowolenie.
– Gratuluję, Hurricane – przyznał. – Świetna robota, ale następnym razem wolałbym, abyś jednak wypełniła moje polecenie. Ci ludzie nie zasługują na to by żyć. To gwałciciele i zabójcy.
Popatrzyłam na niego ostro.
– Każdy ma prawo by żyć – odwarknęłam. – I nie myśl sobie, że kiedykolwiek wypełnię jakiekolwiek twoje polecenie. Jestem wolną osobą, a nie twoim niewolnikiem.
Whistler pokręcił głową z dezaprobatą.
– Spodziewałem się po tobie oporu, ale w końcu się złamiesz. Każdego człowieka da się złamać. A ty nie wyglądasz na silną.
W moich oczach zapłonęła wściekłość.
– Co powiedziałeś, idioto? – wrzasnęłam. Podbiegłam do szyby i uderzyłam w nią z wściekłością. – Nie. Jestem. Słaba. – wycedziłam. Uderzyłam dłońmi szkło. W celi zerwał się nagle silny wiatr.
Erick Whistler popatrzył na mnie marszcząc brwi i cofnął się o krok. Bał się. A przynajmniej miałam nadzieję, że go przeraziłam.
Wiatr, który wywołałam skierowałam na szybę, całą mocą uderzyłam w nią. Tak mocno, że zaczęły pojawiać się na niej pajączki…
Poczułam nagłe mdłości, a przed oczami zatańczyły mi białe plamy. Cały wiatr ustał, z moich ust urwał się jęk i opadłam bezwładnie na podłogę. Nadal miałam dość siły, aby trzymać oczy otwarte. Patrzyłam przed siebie. I nagle zrozumiałam co robił Erick Whistler. On się nie cofał z powodu strachu przede mną. Cofnął się, aby nacisnąć jakiś przycisk na ścianie.
Zakasłałam.
– Co ty zrobiłeś? – wyszeptałam słabo.
Erick zbliżył się do szyby.
– Nie martw się – starał się mnie uspokoić. – To tylko gaz silnie odurzający. Nie chcemy przecież abyś zniszczyła swój pokój.
Prychnęłam, ale byłam tak słaba, że zabrzmiało to raczej jak westchnięcie.
– Dlaczego ty to robisz?
Erick pokręcił głową i wsadził ręce do kieszeni.
– Już ci powiedziałem. Jesteś ważnym okazem. Nigdy
nie widziałem kogoś tak potężnego. Zależy mi na tobie, Hurricane. Jesteś elementem w mojej układance, którego szukałem od tak dawna…
Mówił coś dalej, ale go nie słuchałam, bo nagle zaszumiało mi w uszach, a w żyłach zabuzowała krew. Poczułam się całkowicie przytomna i pełna sił. Pomimo tępego pulsowania z tyłu głowy byłam pewna, iż przywołałabym nawet huragan. I tak też zrobiłam. Zerwałam się na równe nogi, a wokół mnie zatańczyło powietrze tak silne, że przez chwilę myślałam, że zerwie ze mnie wszystkie ubrania i włosy z cebulkami. Erick zamilkł zaskoczony.
Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Szyby w mojej celi rozprysnęły się w drobny, odłamki opadły na Whistlera kalecząc jego twarz i ręce. Upadł na plecy starając się zasłonić marynarką przed gradem szkła. Zanim pomyślałam wyskoczyłam przez wybitą szybę. Skaleczyłam się, ale miałam to gdzieś. Rzuciłam się do ucieczki. Nie miałam czasu rozglądać się, więc po prostu biegłam korytarzem, aż dotarłam do drzwi na zamek kodowy. Nie kłopotałam się z tym. Uniosłam dłoń i drzwi wyfrunęły z zawiasów niczym ptak. Uderzyły o ścianę po drugiej stronie.
Gdyby ktoś zapytał mnie później jak ja to zrobiłam nie wiedziałabym jak odpowiedzieć. Byłam napędzana adrenaliną.
Wyskoczyłam na kolejny korytarz. Mogłam iść w lewo lub w prawo. Poświeciłam chwilę lub dwie na zastanowienie się. Wreszcie zdecydowałam na lewy korytarz, bo z tego prawego dobiegł mnie odgłos wielu par stóp uderzających o gumiaste linoleum. Biegłam tak szybko jak tylko mogłam. Błagałam, aby ten cholery korytarz prowadził do wyjścia.
To nie był mój szczęśliwy dzień.
Korytarz się skończył, a dwa metry przede mną majaczyło okno, za którym rozciągał się widok na Nowy Jork. Przynajmniej tyle wiedziała, że nadal byłam w swoim mieście, a nie zostałam wywieziona na Honolulu. Było to jednak marne pocieszenie w świetle kilkudziesięciu stóp ludzi depczących mi po piętach. Słyszałam ich już za zakrętem. Patrzyłam to na korytarz to na okno, gdy zza zakrętu wybiegł Whistler z zakrwawioną twarzą i dziesięciu ochroniarzy.
– Stój – rozkazał mi. – Hurricane, nie rób nic głupiego. Jeśli tylko mi na to pozwolisz zagwarantują ci tu życie jak księżniczka. Dostaniesz wszystko czego chcesz, ale pozwól mi robić na sobie badania.
Pokręciłam głową.
– Wiesz czego ja chcę? – spytałam, a następnie uśmiechnęłam się z drwiną. – Chcę być wolna.
Następnie obróciłam się w tył i zaczęłam biec w stronę okna. Uderzył w nie wiatr rozbijając w tej samej chwili, gdy przez nie wyskoczyłam. Erick wrzeszczał coś za mną spanikowany, ale nie słyszałam co, bo wiatr zaczął mi szumieć w uszach, gdy spadałam z dwudziestego piętra prosto na ulicę zapełnioną ludzki. Rozpoznałam, że to musi być Manhattan, ale aktualnie niewiele mnie to obchodziło. Czułam się jak w próżni, gdy spadałam w dół. Dopiero, gdy byłam w jednej czwartej drogi od ziemi przywołałam wiatry. Poczułam się jakby jakaś wielka łapała złapała mnie w objęcie i powoli opuszczała ku ziemi.
Byłam trochę zdziwiona, gdy opadłam na ziemię, a tylko kilkoro ludzi obdarzyło mnie niechętnym spojrzeniem. Spodziewałam się raczej, że zaraz zadzwonią po policję, pogotowie i straż pożarną, zjedzie się prasa i zaczął zadawać pytania, a ludzie chodzili tak jakby nic się nie wydarzyło. Chociaż to był przecież Nowy Jork – pomyślałam patrząc jak jakiś facet z kamerą chodził za innym przebranym za dziewczynę śpiewającym coś takim głosem jakby połknął kaczkę do kąpieli. Nie, z pewnością dziewczyna „zlatująca” z dwudziestego piętra nie była największą atrakcją.
Obróciłam się za siebie i zobaczyłam dwóch ochroniarzy wychodzących z budynku, z którego wyskoczyłam. Struchlałam, przygarbiłam się, wsadziłam ręce w kieszenie i zanurkowałam w tłum.

*

Budynek, w którym więził mnie Whistler znajdował się w samym sercu Nowego Jorku, na Times Square jak uświadomiłam sobie, gdy trochę ochłonęłam. Szłam między ludźmi nie kierując się nigdzie konkretnie. Chciałam za wszelką cenę znaleźć się jak najdalej od Ericka Whistlera i jego obsesji na moim punkcie – na punkcie mojej mocy.
Kiedy jednak skręciłam w czterdziestą siódmą ulicę ruch się nieco zmniejszył i ludzie zaczęli zwracać uwagę na szesnastolatkę chodzącą po ulicy bez butów, poobijaną i zakrwawioną ze świeżą raną na policzku. Ułożyłam włosy tak, aby zasłaniały mi twarz. Szłam wpatrzona w bruk i moje bose stopy. Musiałam zdobyć buty, ale nie chciałam posuwać się do kradzieży. Przyspieszyłam kroku chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.
Odetchnęłam w duchu, gdy za następnym rogiem zauważyłam patrol policji. Stali na poboczu i rozmawiali patrząc na przejeżdżające obok pojazdy.
– Hej! – wrzasnęłam podbiegając do otwartego okna od strony pasażera. Policjant spojrzał na mnie najpierw znudzonym wzrokiem, ale gdy zobaczył ranę na policzki pokaleczone ręce zreflektował się.
– Co ci się stało? – spytał troskliwie.
– Zostałam porwana – wyjąkałam a w moich oczach stanęły łzy. Nie płakałabym gdyby tego nie wymagała sytuacja. Słyszałam, że wtedy jest się bardziej wiarygodnym, a policja chętniej pomaga. – Udało mi się uciec, ale oni mnie ścigają – wybełkotałam.
Policjant ze strony pasażera wyskoczył z wozu i przyjrzał mi się uważnie. Był to żylasty mężczyzna o serdecznej i pogodnej twarzy. Poprawił nerwowo czapkę.
– Jak się nazywasz?
– Aleka Petrov – powiedziałam szybko.
Nagle w oczach mężczyzny coś na chwilę zapłonęło, ale po chwili zgasło. Nie mogłam do końca określić czym owe „coś” było, ale po plecach przeszły mi ciarki.
– Wsiadaj – otworzył mi tylnie drzwi. – Wiesz gdzie mieszkasz? Odwieziemy cię do domu, dobrze?
Pokiwałam głową pełna wątpliwości. Wsunęłam się na miejsce choć wszystko w moim ciele i głowie wrzeszczało: NIE.
Drugi policjant, kierowca, słyszał wszystko co mówiłam. Spojrzał na mnie ze współczuciem, lecz wyszło to dość kulawo, bo z natury miał ostre i surowe rysy twarzy. Miał ciemną skórę tak jakby bardzo długo przesiadywał w solarium.
–Przykro mi, mała – uśmiechnął się ciepło. – Podaj adres, a odstawimy cię na miejsce.
Podałam mu adres. Grubas wszedł do wozu i zapiął pasy. Zrobiłam to samo dokładnie lustrując obu policjantów. Miałam niejasne wrażenie, że coś tu nie gra, ale mężczyźni zachowywali się bardzo mile wobec mnie. Odetchnęłam głęboko, choć uspokoić niespokojne bicie serca. Wszystko okej – wmawiałam sobie, ale wiedziałam, że nie jest okej, gdy samochód wykonał ostry zakręt i w lewo i wjechał w ulicę, która na pewno nie prowadziła do mojego domu.
– Co pan robi? – spytałam. – Tą drogą nie dojedziemy do mojego domu.
Grubas obejrzał się na mnie i ze spokojem powiedział.
– Pojedziemy na skróty. Chyba chcesz szybko zobaczyć rodziców.
Zacisnęłam wargi. Postanowiłam czekać.
Przejechaliśmy kilka ulic i według mnie tylko oddalaliśmy się od ulicy przy której leżał mój dom. Po dziesięciu minutach postanowiłam zaryzykować. Już otwierałam buzię by coś powiedzieć, gdy krótkofalówka Grubasa zatrzeszczała i wydobył się z niej słowa:
– Co wy tak długo robicie? Whistler chce mieć już tą małą.
Grubas spojrzał na mnie wielkimi oczami. Przez chwilę wszyscy trwaliśmy w bezruchu, a potem rzuciłam się do drzwi. Ciągnęłam za klamkę, ale to nic nie dawało. Miałam nadzieję użyć swoich mocy, gdy coś złapało mnie za nogę. Ten drugi policjant pociągnął mnie tak mocno, że przez chwilę straciłam orientację, a gdy ją odzyskałam okazało się, że Grubas trzyma mnie za obie ręce a drugi za nogę. Zaczęłam się szarpać jak opłotka.
– Spokój – warknął nieprzyjemnie Grubas. – Whistler chce cię mieć nienaruszoną.
– Puszczaj – warknęłam do niego. Udało mi się drugą nogą wymierzyć tak, że kopnęła Smutasa w rękę, która obejmowała moją nogę. Miałam wolne obie. Przekręciłam się tak, że nogami zapierałam się o drzwi auta. Skupiłam całą uwagę na tym, aby przywołać wiatr i uderzyć nim o drzwi. Jednak we wnętrzu samochodu było za mało powietrz i udało mi się stworzyć tylko bryzę.
Grubas zaśmiał się, ale zaraz pozbawiłam go tego uśmieszku wystawiając paznokcie i drapiąc go po wewnętrznej części przedramienia. Syknął i poluźnił uścisk. Udało mi się dzięki temu wyszarpać. Uderzyłam nogami z całej siły w szybę, która rozpadła się w drobny mak. Nawet nie sądziłam, że jestem tak silna. Może też trochę pomogła moja zdolność. Ale większość roboty wykonałam sama. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że człowiek, który za wszelką cenę pragnie wolności jest zdolny do wszystkiego.
Wyskoczyłam przez okno, chociaż policjant zdążył już rozpędzić się do sześćdziesiątki. Gdy moje ciało toczyło się po asfalcie czułam jakbym miała się rozpaść. Usłyszałam pisk opon i natychmiast zerwałam na równe nogi. Pomimo bólu w całym ciele zaczęłam biec. Słyszałam krzyki za sobą, ale nie obejrzałam się ani nie zatrzymałam.
Zrobiłam to dopiero wtedy, gdy zagłębiłam się w jakąś wąską uliczkę. Podbiegłam do kosza na śmieci i schowałam się za nim. Oddychałam ciężko, ręce i nogi miałam całe zakrwawione, spodnie podarły się na kolanach, a bluzka była brudna od kurzu. Ale uśmiechałam się. Bo jak na razie byłam wolna. Nie ważne, że gdzie niegdzie się pokaleczyłam. Bo w końcu wolność uzyskana bez kropli krwi nie jest żadną wolnością.
Przymknęłam oczy i potarłam nadgarstek, na którym majaczyły litery „A.P”. A jak Aleka oraz P jak Petrov, ale oprócz tego były to pierwsze litery imion: A jak Amelia i P jak Piter.
Moi rodzice.

1 komentarz:

  1. Naprawdę fajne opowiadanie ;)
    Trochę dziwne zakończenie... i ta scena z policjantami (jak im uciekła) wydawała mi się trochę nierealna (ale co ja tam mogę wiedzieć ;P)
    Czekam na kolejny rozdział XD
    Weny dużo życzę i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń