Dotarłam
do domu po zmroku. Chowałam się w tym zaułku dopóki nie byłam pewna, że nigdzie
nie ma już tych podejrzanych policjantów.
Każdy
krok zranionych stup na zimnej powierzchni asfaltu sprawiał mi ból. Poziom
adrenaliny spadł i mogłam odczuć boleśnie każde draśniecie na skórze.
Najbardziej dokuczał mi jednak ogromny fioletowo niebieski siniak na biodrze,
którego nabawiłam się wyskakując z okna radiowozu. Uważałam to jednak za
niewielką cenę w porównaniu z tym, że nie dałam się ponownie złapać i w ogóle
przeżyłam ten szalony wyskok z auta. Przez jeden tragiczny moment, gdy moje
ciało leciało na spotkanie z brukiem myślałam, że umrę.
Kiedy
tak szłam częściowo zamroczona bólem wszystkie ulice wyglądały dla mnie tak
samo. Gdyby moje stopy nie znały drogi do domu pewnie wylądowałabym gdzieś w
Pensylwanii.
Gdy
stanęłam przed klatką chwilę się zawahałam. Przez jedną mglistą chwilę zaczęłam
się zastanawiać jak opowiem to wszystko rodzicom, jak zareagują. Jak im powiem,
że nie mogą powiadomić policji, bo oni też są w to zamieszani.
Zmroziło
mi krew w żyłach.
Wcześniej
byłam chyba zbyt zmęczona wszystkimi wydarzeniami, które następowały szybko po
sobie, aby pomyśleć. Teraz do mnie dotarło. Policja była w to zaangażowana. A
to oznaczało, że to nie było jakieś tam porwanie, Whistler nie realizował
swojego widzimisię. To był większy proceder zakrojony na ogromną skalę. Krew
ścięło mi w żyłach, gdy zrozumiałam, że nie jestem już tu bezpieczna. Erick
mnie szuka i policja także. A jeśli rząd też macza w tym palce? Równie dobrze
Whistler mógł być tylko marionetkę, a za sznurki pociągał ktoś inny.
Położyłam
rękę na klamce podejmując szybką decyzję. Niezależnie od tego w takich
tarapatach się znalazłam musiałam powiadomić rodziców, że wciąż żyję. Należało
im się to. Kochali mnie przez ostatnie sześć lat jak własne dziecko i nie
mogłam pozwolić sobie na odejście bez pożegnania. Bo byłam prawie pewna, że
będę musiała uciekać.
Pociągnęłam
za klamkę. Drzwi ustąpiły. W nozdrza natychmiast uderzył mnie zapach jaśminu,
cytryny i fiołków. Była to trochę dziwna kompozycja, ale za to bardzo znajoma i
przypominająca o domu.
Weszłam
do środka zamykając drzwi. W mały przestronnym holu za lada siedział portier w
swoim czerwonym mundurze z błyszczącymi epoletami. Pochylał się nad monitorem i
przygryzał delikatnie wargę w skupieniu.
Przemknęłam
szybko przez hol na klatkę schodową. Nie chciałam, aby zadręczał mnie zbędnymi
pytaniami o stan mojej odzieży i ciała. Miałam ochotę jak najszybciej dostać
się do mieszkania, rzucić się w ramiona rodziców, wypłakać i opowiedzieć tę
paskudną historię.
Dotarłam
na dziesiąte piętro wieżowca w pięć minut. Stanęłam przed drzwiami niepewna co
robić.
Przywołałam
w pamięci obraz Blizny atakującej mnie wekierą i tego jak mocą umysłu rzuciłam
w nią jej własnymi gwiazdami, blondynkę rozmazującą się w małej trąbie
powietrznej, Łucznika, który został niemalże zabity przez swoją własną strzałę.
Co będą o mnie myśleli rodzice? Byłam dziwadłem, umiałam robić rzeczy, których
nikt inny nie potrafił. Czy nadal będą mnie chcieli wiedząc co potrafię?
Oczywiście
wiedzieli, że czasem mogłam coś poruszyć, ale to co robiłam w Sali Prób było
czymś więcej niż „czasem, coś”.
Wreszcie
odegnałam to wszystko w najdalszy kąt mojego umysłu i nacisnęłam dzwonek.
Spodziewałam się, że już po jednym dźwięku rzucą się do drzwi, zobaczą mnie, wytrzeszczą
oczy, a potem ze łzami w oczach zaczną mnie tulić.
Zagryzłam
wargi i jeszcze raz nacisnęłam dzwonek, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Gdy
nadal nikt nie odpowiadał zaczęłam walić w drzwi i wrzeszczeć. Co prawda mogło
ich porostu nie być w domu, mogli gdzieś wyjść, ale uważałam, że jeśli naprawdę
mnie kochali powinni czekać i czuwać czy czasem nie wrócę.
–
Aleka? – odezwał się nagle jakiś głos z boku.
Zaprzestałam
walenia i z nadzieją spojrzałam na bok. Ale nie, to nie był ani Benedict ani
Karen. To był nasz sąsiad, Jake. Miał trupio bladą twarz, jego czarne włosy
były mokre, miał na sobie wyłącznie spodnie, a po muskularnej klatce piersiowej
spływały mu strugi wody. Było oczywiste, że chwilę wcześniej brał kąpiel.
–
Aleka? – powtórzył moje imię tak jakby było jakimś szyfrem.
Nie
wiedziałam jak mam się zachować. Czasami widywałam się z Jakeiem, ale nie
byliśmy bliskimi przyjaciółmi – raczej kumplami. Teraz, gdy stał gapiąc się na
mnie tak jakbym była okazem w zoo miałam świadomość, że powinnam czuć
skrępowanie. Tak zachowałaby się każda normalna dziewczyna pod czujnym
spojrzeniem przystojnego chłopaka, ale ja zamiast tego czułam pustkę,
niepewność i podenerwowanie.
–
Myślałem, że nie żyjesz – wykrztusił Jake i już gdy wypowiadał te słowa na jego
poliki wpłynął rumieniec. Spuścił wzrok na swoje bose stopy, ale zaraz ponownie
go uniósł. – Przepraszam.
Machnęłam
ręką.
–
Nieważne. Wiesz, gdzie moi rodzice?
Twarz
Jake’a znów zrobiła się blada, zacisnął szczękę, a oczy krążyły po całym
korytarzu byleby nie spocząć na mnie.
–
Aleko – wyjąkał, a ja już wiedziałam co powie. Nie było to związane z moją
energią psychiczną. Po prostu wiedziałam jakim tonem mówi człowiek, gdy ma
przekazać komuś złe wieści. – Aleko, twoi rodzice nie żyją.
Nie
jestem pewna co się działo potem. Pamiętam straszny wrzask odbijający mi się w
uszach. Ziemia zbliżyła się do mojej twarzy, zdarłam kolana uderzając o
linoleum. Ból w mojej głowie był tak silny, że myślałam, że rozerwie mnie od
środka. Serce podchodziło do gardła i chciało mi się wymiotować.
Poczułam
jak czyjeś silne ramiona obejmują mnie delikatnie i szepczą uspakajające słowa
na ucho. Ale nic, absolutnie nic nie mogło mnie w tej chwili uspokoić. Przed
chwilą Jake powiedział mi, że jedyne osoby, którym jeszcze na mnie zależało nie
żyją.
Zaciskałam
oczy próbując to wszystko zrozumieć. Nie płakałam, bo byłam w zbyt wielkim
szoku. Ta pierwsza fala nie była smutkiem, ale wściekłością. Dlaczego świat
jest tak niesprawiedliwy, że odbiera mi wszystkich, których kocham? Dlaczego?
Do cholery, dlaczego?
Oparłam
się bezwładnie o pierś Jake’a, który kołysał mnie uspakajająco w ramionach. W
tej chwili był dla mnie bliższy niż kiedykolwiek wcześniej. Fakt, że został ze
mną w chwili rozsypki twierdził o jego dobroci, trosce i zrozumieniu.
–
Jak? – wyjąkałam odsuwając się od niego, aby złapać z nim kontakt wzrokowy.
Westchnął, gdy jego niebieskie tęczówki wpatrywały się prosto w moje.
–
Wypadek – przyznał smutno. –Tak bardzo mi przykro. Wiem, że to nic nieznaczące
słowa, ale naprawdę mi szkoda, że to się stało. Twoi rodzice byli wspaniałymi
ludźmi.
Pokiwałam
głową, ale zaraz potem nią pokręciłam.
Byłam
w rozsypace.
Jack
pomógł mi wstać, a ja jakimś cudem miałam dość fizycznej siły, aby dojść do
jego mieszkania i usiąść na kanapie.
–
Jesteś strasznie pokiereszowana – uświadomił mnie Jake. – Może weźmiesz kąpiel,
a ja przygotują czekoladę. Mama mówi, że czekolada zawsze poprawia humor.
Uśmiechnęłam
się krzywo.
–
Jasne.
Byłam
jak w amoku. Ledwo rejestrowałam cokolwiek, gdy Jake zaprowadził mnie do
łazienki, odkręcił kurek, a wanna zaczęła napełniać się wodą. Położył mi jakieś
dwa ręczniki na brzegu i powiedział, że postara się znaleźć jakieś lepsze
ubrania w szafie swojej mamy.
Zostawił
mnie samą w toalecie wypełnionej zapachem ciepłej wody i róż. Rozebrałam się do
naga i wskoczyłam do wanny. Ciepła woda zmywała ze mnie brud i krew, ale także
cholernie piekła w zetknięciu ze skaleczeniami. Wyciągnęłam spod wody swoją
dłoń i przyjrzałam się jej dokładnie. W wewnętrznej stronie tkwił mały odłamek
szkła. Wyciągnęłam go paznokciami, a z ranki natychmiast wyciekła kropla krwi,
który spłynęła po mojej ręce w dół i skapała do wody.
Następnie
kolejne krople zaczęły podążać za tą pierwszą, ale te następne były ze słonej
wody i pochodziły z moich oczu. Szlochałam głośno nie starając się tego ukryć.
Nie
chciałam wierzyć w to wszystko co usłyszałam. To działo się za szybko. Nie
miałam nawet chwili na zastanowienie co powinnam robić. Najpierw Whistler,
potem policjanci, a teraz to. Nadal nie mogłam o nich myśleć w ten sposób.
Przed oczami miałam obraz uśmiechniętej Karen trzymającej mnie za rękę oraz
Benedicta, który z uśmiechem podebrał mi trochę waty cukrowej, gdy byliśmy w
lunaparku. Blond włosy mamy, jej zielone oczy wpatrujące się we mnie z taką
miłością jakby nic innego na świecie nie miało znaczenia. Orzechowe włosy i
oczy taty, który łaskotał mnie, a okulary w cienkich oprawkach opadały mu na
czubek nosa.
Był
artystą, pisarzem. Zawsze miał nieco szalone pomysły. Kiedyś razem skakaliśmy
na bange z Williamsburg Bridge. Było to jednocześnie ekscytujące jak i
przerażające. Oczy zrobiły mi się mokre, gdy stanęliśmy na samej górze mocowań.
Benedict spojrzał na mnie i spytał czy na pewno nie chcę się jeszcze wycofać.
Pokręciłam głową, zacisnęłam usta i skoczyliśmy. Było to lepsze uczucie niż
latanie samolotem. Czułam wiatr we włosach, a kiedy zaczęłam spadać na chwilę
straciłam oddech, bo wiatr uderzył w moją pierś z niespotykaną siłą.
Nie
chciałam, aby ta myśl wdarła mi się we wspomnienia o rodzicach, ale nie mogłam
nic na to poradzić, że w głowie pojawił mi się obraz sprzed kilku godzin, gdy wyskakiwałam
przez okno z dwudziestego-któregoś pietra, a wiatr podtrzymywał mnie i położył
lekko na ziemi. Gdy teraz sobie to przypominałam w czubkach palców odczuwałam
mrowienie. Wolność odczuwalna wtedy była nie do opisania. Byłam wreszcie na
właściwym miejscu, unosząca się z wiatrem – będąca wiatrem.
Z
rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi łazienki.
–
Aleka? W porządku? Siedzisz tam już od godziny.
Godziny?
Nie byłam świadoma, że tak długo. Najwidoczniej moje zatopienie się we
wspomnieniach zajęło o wiele więcej czasu niż przewidywałam.
–
Zaraz wychodzę – odpowiedziałam.
–
Dobrze – powiedział jeszcze Jake, a następnie jego kroki zadudniły na
kafelkach.
Woda
była chłodniejsza co dobitnie sygnalizowało, że przeholowałam z czasem. Palce
miałam zmarszczone od wody. Westchnęłam i zanurzyłam się cała w wannie, aby do
końca zmoczyć włosy. Gdy się wynurzyłam szybko nalazłam szampon na głowę i
szybko rozmasowałam. Przeleciałam jeszcze myjką po ciele, następnie wstałam
wyciągając korek z wanny. Gdy woda powoli opuszczała ją płukałam się z resztki
piany prysznicem.
Gdy
wyszłam szczelnie opatuliłam się ręcznikiem, przesuszyłam szybko włosy, ale
pozwoliłam im schnąc bez turbanu.
Wyszłam
na korytarz drżąc z zimna. Co prawda pewnie nie było tam mniej niż dwadzieścia
trzy stopnie, ale po wyjściu z dusznej łazienki każdemu się wydaje, że to
lodownia. Szczękając zębami przemknęłam do salonu, ale nikogo tam nie było.
Następny na mojej drodze był pokój Jake, ale i tak było pusto. Znalazłam go
dopiero w pokoju jego matki, przegrzebywał jej szafę w poszukiwaniu ubrań dla
mnie.
Gdy
mnie zobaczył uśmiechnął się i rzucił w moją stronę czarną bluzkę z długim
rękawem odpinaną pod szyją.
–
Próbuję znaleźć jakieś spodnie, ale okazuje się, że moja mama ma same spódnice
– poinformował mnie uśmiechając się przepraszająco. – Nie sądzę, aby cię to
satysfakcjonowało. Jeśli chcesz mogę ci dać jedne z moich dżinsów, ale
ostrzegam, że będą ciut przyduże.
Wzruszyłam
ramionami.
–
Jeśli możesz. Podwinę je sobie.
–Okej
– odparł i ruszył w moją stronę – w stronę drzwi. Odsunęłam się na bok, gdy
przechodził, a potem ruszyłam za nim.
W
jego pokoju panował jak zwykle bałagan. Komiksy z mangi mieszały się z płytami
Nirvany, Red Hot Chile Pepers oraz My Chemical Romance. Plakaty na ścianach
przedstawiały te same zespoły rokowe. Prawda była taka, że nie rozumiałam jak
można tak obklejać ściany. Pomimo, że lubiłam muzykę to nigdy nie bezcześciłam
swojego pokoju.
Na
ścianie zaraz nad łóżkiem pineskami przyczepiona została biała podkoszulka z
logo zespołu 30 seconds to Mars oraz autografami braci Leto. Był to największy
skarb Jake’a dlatego trzymał go na honorowym miejscu.
Reszta
pokoju wyglądała jakby wybuchła tam bomba z ubraniami. T-shirty, podkoszulki,
dżinsy, a nawet bokserki mieszały się w nieskładnej masie na ziemi przy szafie,
na łóżku i na komodzie oraz biurku.
–
Łoł – zdołałam wykrztusić.
Jake
zarumienił się trochę i speszony mruknął:
–
Nie zdążyłem posprzątać. Ale jeszcze godzinę temu wyglądało to trzy razy
gorzej.
Spojrzałam
na niego wielkimi oczami.
–
Myślałam, że to jest gorzej – pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Chyba
godzinę temu musiałeś tu wejść z maską gazową i saperką.
Jake
chwilę zastanawiał się co ma odpowiedzieć. Po chwili jednak zrozumiał, że to
był żart i roześmiał się. Rzucił w moją stronę czarne dżinsy – nie posądzałam
go o posiadanie ich w innym kolorze.
–
Dzięki, pójdę się przebrać.
Pokiwał
głową, a ja odwróciłam się nagle speszona tym, że paraduję przed nim w samym
ręczniku. Czym prędzej pognałam z powrotem do łazienki. Odrzuciłam ręcznik na
ziemię i wskoczyłam w moją starą bieliznę, którą dostałam od porywaczy. Składał
się na nią czarny sportowy stanik i majtki w tym samym kolorze. Ubrałam na
siebie bluzkę mamy Jake’a. Nie wyglądała na mnie źle, gdy rozpięłam trochę
guziki pod szyją. Można było uznać mnie za dziewczynę, która nie kłopocze się
swoim wyglądem, ale lubiłam być dobrze ubrana. Wsunęłam jeszcze spodnie, które
musiałam podwinąć w nogawkach. Spadały mi strasznie w pasie, więc postanowiłam
spytać Jake’a czy nie ma czasem jakiegoś paska na zbytku.
Spojrzałam
na swoje odbicie w lustrze. Włosy opadały mokrymi strąkami dookoła głowy,
zielonoszare oczy wyglądały na zmęczone, usta mi popękały, rana na policzku
znów zakrzepła, ale nadal piekła. Miałam jeszcze drobne skaleczenie na czole i
nosie, ale wyglądały naprawdę niegroźnie. Największy cios przyjęły moje ręce,
które w całości były pokryte niewielkimi skaleczeniami acz bardzo piekącymi.
Podeszwy moich stóp też nie miały się najlepiej zwłaszcza, że biegłam przez pół
miasta nie mając butów.
–
Powiesz mi co ci się stało? – głos Jake’a zaskoczył mnie.
Odwróciłam
się i ujrzałam, że stoi w porogu łazienki opierając się ramieniem o framugę.
Przez myśli mi przeleciało, że zapomniałam zamknąć drzwi łazienki, gdy tu weszłam.
Miałam tylko nadzieję, że Jake miał dość przyzwoitości by nie patrzeć na to jak
się przebieram.
–
Chyba tak – mruknęłam niechętnie. W myślach powoli przewijałam co mogę przed
nim ujawnić, a czego nie. Właściwie większości nie mogę powiedzieć, bo wiąże
się to z moją zdolnością, ale spróbują mu wytłumaczyć. Przyjął mnie do siebie,
wykąpał, dał ubrania, więc musiałam mu się odwdzięczyć wyjaśnieniami.
Jake
pokiwał głową usatysfakcjonowany.
–
Chodźmy do salonu. Czeka na nas zimna gorąca czekolada.
Uśmiechnęłam
się słabo i ruszałam za Jakeiem.
Tematyka opowiadania jest bardzo ciekawa, choć moim zdaniem trochę za dużo opisów, a za mało akcji :) Jest też trochę błędów, jeśli chodzi o interpunkcję, ale że sama nie jestem w tym najlepsza, to nie będę się czepiać :D Poza tym rozdział czytało się przyjemnie, więc jeśli znajdę czas na pewno znów tu zajrzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
M Kalinowska
25 year-old Account Coordinator Brandtr Caraher, hailing from Whistler enjoys watching movies like Red Lights and Netball. Took a trip to Archaeological Site of Cyrene and drives a Mirage. sprawdz moje kompetencje
OdpowiedzUsuńrozwody rzeszow
OdpowiedzUsuń