Żołnierze
opuścili karabiny, a kule walały się dookoła, jedne były wbite w szklaną ścianę
inne w podłogę. Stałam pośród morza pocisków i przyglądałam się wszystkiemu w
ogromnym zaskoczeniu.
Jak
to mogło się stać? Niemożliwe. Byłam pewna, że celowali we mnie. A może się
myliłam. Może to był tylko wymysł mojej fantazji… A jednak. Uważałam, że byłam
w stanie na tyle trzeźwo myśleć, aby zarejestrować kule lecące w moją stronę.
Głośniki
zatrzeszczały i powietrze wypełnił głos Ericka Whistlera:
–
Dziękuję, panie Freeman, proszę zabrać zespół z powrotem – rozkazał.
Jeden
ze strzelców, zwalisty facet, poruszył się i machnął na wszystkich ręką. Ruszyli
do wyjścia w podłodze i po chwili wszyscy tam zniknęli.
Być
może próbowałabym uciekać, biec za nimi, ale byłam zbyt skołowana by myśleć
takimi torami. Nadal miałam przed oczami scenę sprzed chwili. Karabiny
wycelowane we mnie, kule lecące z zadaniem podziurawienia mego ciała jak ser
szwajcarski. Co się wydarzyło, że to się jednak nie stało? Czy zadziała moja
„energia psychiczna” jak nazwał to Whistler?
–
Hurricane, prosiłbym cię, abyś podeszła do tej windy co poprzednio. Zaraz
przetransportujemy cię na poziom minus jeden – odezwał się ponownie Erick.
Zacisnęłam
mocno szczękę, aby czegoś nie odpysknąć. Ruszyłam do windy, choć miałam jej
dość. Gorliwie myślałam nad tym co się wydarzyło i czy Whistler raczy mi wytłumaczyć
jak to się stało.
Weszłam
w otwór w ścianie i stanęłam na kółku, które ruszyło, gdy tylko moje obie stopy
znalazły się w środku. Tym razem naprawdę zachciało mi się wymiotować, gdy
winda jeszcze szybciej niż wcześniej jechała w górę. Byłam absolutnie pewna, że
jadę dłużej niż na dół, ale mogło mi się tylko wydawać.
Po
tym co właśnie przeszłam dosłownie marzyłam, aby ponownie znaleźć się w mojej
celi. Tam przynajmniej miałam spokój i mogłam spokojnie pomyśleć.
Winda
zatrzymała się gwałtownie tak, że poleciałam w górę sprzeciwiając się sile
grawitacji, a gdy opadła wylądowałam w pozycji embrionalnej na podłodze.
Jęknęłam czując ból w miejscach w których zderzyłam się z szybą i podłogą.
Byłam pewna, że zostaną mi po tym niezłe siniaki.
Nad
moją głową coś szczęknęło. Natychmiast się zerwałam na nogi i zadarłam głową.
Ponad mną otworzył się właz w kształcie koło. Pod moimi stopami rozległ się
syk, a następnie koło na którym stałam oderwało się od ścian i przetransportowało
mnie spokojnie i powoli w górę. Podobnie jak ostatnio zatrzymało się kilka
centymetrów nad poziomem podłogi. Zeskoczyłam z koła i gdy tylko to zrobiłam
zjechało w dół wpasowując się do struktury gumowatej nawierzchni mojej celi.
Westchnęła
i usiadłam przymykając oczy. Nagle wrócił do mnie tępy ból płatu potylicznego.
Starałam się oddychać równomiernie, ale mój puls bardzo przyśpieszył i czułam
ciśnienie w uszach.
–
Jak ci się podobał Test? – usłyszałam głos Whistlera.
Nawet
nie otworzyłam oczu.
–
Beznadziejny – warknęłam starając się w to włożyć całą moją wściekłość. Nie
wyszło, bo na ostatniej sylabie z powodu pulsującego bólu załamał mi się głos.
Erick
zaśmiał się.
–
Następnym razem postaram się zrobić lepszy – obiecał. – Chciałabyś może
zobaczyć nagranie ze swojego występu?
Tym
razem otworzyłam oczy i spojrzałam prosto na Whistlera, którzy siedział przed
biurkiem w fotelu. Przed nim postawiony został laptop. Patrzył na mnie
pytająco.
Wzruszyłam
ramionami, a on najwidoczniej przyjął to jako zgodę. Zaklikał coś w laptopie, a
następnie na szybie przede mną zamiast Whistlera stanęłam ja. Oczywiście nie ja
osobiście. Był to obraz z kamery. Był trochę rozchwiany, więc uznałam, że
kamerę musiał mieć na sobie jeden ze strzelców. Był nawet dźwięk, przekonałam
się o tym, gdy usłyszałam klakson. Wszyscy przygotowali karabiny. Kilka sekund
później, wtedy były one dla mnie jak godziny, rozbrzmiał gwizd i wszyscy
wypalili.
Wytrzeszczyłam
oczy widząc to co stało się chwilę potem. Kule leciały w moją stronę, miałam
zaciśnięte oczy, ale nagle je otworzyłam kilka sekund zanim kule by mnie
zabiły. I wszystkie lecące w moją stronę ominęły cel kołysząc się. Kilka wbiło
się w ścianę za mnę, ale większość opadła bezwładnie jakby zatrzymana przez
obcą siłę.
Nagranie
z kamery zniknęło i ponownie zobaczyłam twarz Ericka. Był szeroko uśmiechnięty,
jak nigdy wcześniej. Zadrżałam.
–
Jak sama widziałaś, masz wielki dar. Nie pozwolę ci go zmarnować. Od teraz
należysz do mnie, a ja zamierzam wykształcić w tobie maksimum mocy –
odchrząknął pozbywając się uśmiechu z twarzy. Najwyraźniej nie zdawał sobie
sprawy z tego co robi. – Jutro o tej samej porze będziesz miała kolejny Test.
Odpocznij trochę. Za godzinę dostaniesz obiad.
Pokiwałam
głową, gdy światło zgasło, a ja ponownie zostałam odseparowana od wszystkich i
wszystkiego.
*
Następnego
dnia zaraz po śniadaniu zostałam przewieziona do Sali Prób. Kiedy weszłam we
wnętrzu stało już kilku ludzi, ale tym razem mieli przy sobie broń białą. Było
ich pięcioro. Każdy z nich miał na sobie moro mundur. Jednym z nich była
dziewczyna z blond kucykiem wywijająca sprawnie tomahowkiem. Facet obok niej
miał łuk, następny sztylety w obu rękach. Dalej były dwie czarne dziewczyny
wyglądające dokładnie tak samo, ale jednej przez polik przechodziła prosta
blizna. Obie miały tą samą broń, wekiery. Opierały się na nich rozglądając się
nudnym spojrzeniem dookoła. Wokół bioder przewiązały pasy z kieszonkami do
których wetknęły gwiazdy do rzucania.
Spięłam
się, ale i tak poczyniłam krok do przodu. Gdy wyłoniłam się z wejścia wszystkie
spojrzenia zostały skierowane na mnie.
–
Witam, wszystkich – ogłosił Erick z głośników. – W szczególności ciebie,
Hurricane. Moja droga, chciałabym, abyś wiedziała, że ci ludzi, których masz
przed sobą to więźniowie. Daliśmy im możliwość: albo odsiadują dożywocie albo
wywalcza życie. Jeśli zabiją ciebie zyskają wolność jeśli przegrają... No cóż..
wtedy niech bóg im odpuści winy. Jestem pewien, że doskonale wiesz jak używać
swoje zdolności, ale musisz je rozwinąć. Dlatego masz zabić wszystkich tych
ludzi, rozumiesz?
Zacisnęłam
wargi, gdy jedna z murzynek – z blizną – popatrzyła na mnie kpiarsko.
–
Nie – warknęłam, a moje dłonie zwinęły się w pięści. –Nie zamierzam nikogo
zabijać.
Erick
roześmiał się chłodno.
–
Będziesz musiała jeśli chcesz żyć. A teraz sprawy techniczne. Kiedy zabrzmi
gong możecie zacząć walczyć, a kiedy klakson oznacza to przerwę. Zrozumiano?
Mam nadzieję. – wyłączył głośniki nie czekając na odpowiedź. Przypuszczałam, że
i tak nikt by nie odpowiedział.
Ze
zgrozą wpatrywałam się w moich rywali. Gdy zabrzmiał gong jako pierwsza ruszyła
na mnie Blizna. Niespodziewanie dobrze radziła sobie z wekierą. Gdybym nie
rzuciła się w bok zanim do mnie dotarła byłaby ze mnie krwawa miazga. W
momencie, gdy udało mi się uciec od jednego przy moim boku już stanął łysy
facet ze sztyletami. Gdy ciął mnie w ramię obok ucha przeleciała mi strzała, a
wekiera Blizny minęła mnie o milimetr. Jak dla mnie miarka się przebrała.
Już
nie raz używałam swoich zdolności, potrafiłam to robić, ale nie zawsze kontrolować.
Kiedy byłam w warunkach wyjątkowego stresu mogłam przez przypadek wyważyć
drzwi. Jednak wbrew wszystkim za i przeciw teraz wykazałam się niespotykanym
spokojem. Zanim ktokolwiek zdążyłby mnie skrzywdzić wystawiłam ręce w bok i
zmarszczyłam brwi, gdy przez palce przeskoczył mi prąd. Następnie wydarzyło się
coś czego nie przewidywałam ani ja ani więźniowie.
W
sali zerwał się silny wiatr podnosząc z podłogi każdego prócz mnie. Blizna
wrzasnęła jak opętana, a broń wyślizgnęła się z jej rąk uderzając z hukiem o
ziemię. Moimi włosami i ubraniem targały silne porywy, ale byłam jak wrośnięta
w podłogę, żadna siła mnie nie mogła ruszyć. Zaciskałam usta w skupieniu. Nigdy
nie potrafiłam czegoś takiego zrobić, ale to nie było dla mnie całkowite zdziwienie,
bo nigdy jeszcze nie próbowałam się bronić przed człowiekiem używając tej mocy.
Skupiłam
się bardzo i poruszyłam rękami. Było to jak komenda dla mojej wewnętrznej
energii psychicznej. Posłałam wszystkich
więźniów na ścianę naprzeciwko. Uderzyli w nią dosyć głośno. Większość szybko
się pozbierała, ale Łysy i siostra Blizny wyglądali na nieprzytomnych. Za to
blondynka z tomahowkiem już biegła w moją stronę biorąc duży zamach. Opuściłam
ręce wzdłuż tułowia, ale to nie przeszkodziło mocy wydostać się na zewnątrz.
Wokół blondynki zaczęło powoli tworzyć się tornado, które z sekundy na sekundę
powiększało się za moją sprawą. Kobieta krzyczała jak opętana i kazała mi
przestać, ale nie mogłam tego zrobić. Gdybym tylko ją puściła starałaby się
mnie zabić i znów bym musiała to zrobić.
Odetchnęłam
parę razy omiatając spojrzeniem pozostałych. Blizna i Łucznik szeptali ze sobą
nerwowo patrząc na mnie. Gdy zobaczyli,
że na nich patrzę oddalili się od siebie i kobieta zamiast biec w moją
stronę atakować wekierą wyciągnęła coś zza pasa tak szybko, że nie dałam rady nawet
zauważyć.
Coś
przeleciało koło mojej twarzy. Poczułam nagłe ciepło na poliku, potarłam go i
na mojej ręce pozostały ślady krwi. Popatrzyłam na nią ze złością, a następnie
na jej pas. W jednej chwili wszystkie pozostałe gwiazdy zostały uwolnione z
niego. Blizna patrzyła na to w osłupieniu. Gwiazdy oddaliły się od niej na
kilka metrów, a ona zaczęła się cofać, aż do ściany. Wielkimi z przerażenia
oczami patrzyła na jej własną broń skierowaną przeciw niej. Skinęłam głową, a
gwiazdy poleciały do Blizny przygważdżając ją do ściany za ubrania. Nie
zraniłam jej. Nawet nie zamierzałam.
Chciałam
już się odwrócić, poszukać wzrokiem łucznika, gdy coś uderzyło mnie w tył
głowy. Przed oczami zatańczyły mi gwiazdy i ledwie dałam radę zachować równowagę.
Tornado w którym była blondynka przestało istnieć, ale ona siedziała jak pijana
na ziemi, a jej broń leżała daleko w tyle.
Obróciłam
się za siebie i po raz kolejny oberwałam, ale w twarz. Tym razem padłam plecami
na ziemię. Z góry patrzył na mnie Łucznik z perfidnym uśmieszkiem na pooranej
bliznami twarzy. Jego kocie zielone oczy wpatrywały się we mnie chciwie, a
przez rude włosy wyglądał jak skrzat. Zamrugałam nerwowo niepewna co robić, na
chwilę przestałam trzeźwo myśleć. Udało mi się zrozumieć swoją sytuację
dopiero, gdy grot od strzały pędził w moją stronę.
Z
wrzaskiem protestu odrzuciłam strzałę siłą umysłu. Obróciła się o sto
osiemdziesiąt stopni i poleciała w stronę Łucznika. Ten od razu rzucił się na
ziemię, a grot wbił się w ścianę w miejscu, gdzie jeszcze stał chwilę temu.
Wstałam
z ziemi o ostentacyjnie otrzepałam bluzkę. Rozejrzałam się dookoła. Blizna
nadal była przygwożdżona, ale próbowała się wyszarpać. Blondynka siedziała na
podłodze oniemiała. Siostra Blizny i Łysy powoli odzyskiwali przytomność. Potem
spojrzałam na Łucznika, był przytomny, ale nie wyglądał jakby miał zamiar mnie
ponownie atakować. W oczach czaiła mu się panika.
–
Zbij ich, Hurricane – rozkazał ostry głos Ericka Whistlera.
–
Nic z tego – warknęła. – Nie jestem taka. Nie zamierzam robić tego co mi
rozkażesz – ruszyłam raźnym krokiem do windy, ale w pewnym momencie zatrzymałam
się i dodałam jeszcze: – A tak w ogóle to nie jestem Hurricane. Nazywam się
Aleka. Aleka Petrov.
Brawa dla Aleki! Postawiła się temu świrowi!
OdpowiedzUsuńOpis walki genialny. Świetnie posługujesz się opisami, naprawdę wielkie uznanie:)
Jestem ciekawa, kim tak naprawdę jest Eric. Dla kogo pracuje? I jakie ma plany względem bohaterki?
Czekam na kolejny rozdział:)
[szalone-zapiski.blogspot.com]