wtorek, 16 września 2014

Rozdział 1


    Głowa bolała mnie w okolicy płatu potylicznego. Czułam jakby wbijano mi tam maleńkie igły, aż do oporu. W powietrzu panował zapach lizolu wymieszanego z czymś kwaśnym, jakby sok z cytryny. Zarejestrowałam, że leżę na czymś zimnym co równie dobrze mogło być podłogą jak i bardzo twardym materacem, gdyż opuszkami palca wyczułam, że podłoże jest miękkie.
Nie odważyłam się jeszcze otworzyć oczu w obawie o to co mogę zobaczyć.
Panowała absolutna, niczym nie zmącona cisza w której słyszałam tylko swój płytki oddech i równomierne walenie serca. Nie miałam pojęcia jak udało mi się zachować taki spokój wiedząc, że nie jestem w domu. Wiedziałam to, bo ostatnim co pamiętałam był spacer przez Central Park, a potem coś zasłoniło mi widok, a usta zatkała szmatka nasączona chloroformem. Ostatnią moją myślą zanim odpłynęłam w dal było „Ratunku”. Nie kierowałam tego do nikogo konkretnego, ale po prostu moje wewnętrzne ja wrzeszczało na pomoc choć mój umysł być już prawie w stanie wyższej świadomości.
Teraz opanowała mnie innego rodzaju strach niż wtedy. W mojej głowie nie było śladu bezmyślnego wołania o pomoc. Zastanawiałam się co z rodzicami, jak długo mnie nie było i czy zawiadomili policję że zniknęłam. Czy mnie szukają?
Ta myśl dodała mi otuchy i sprawiła, że odważyłam się otworzyć oczy. Nie cackałam się, po prostu od razu rozwarłam szeroko powieki.
Pierwszym co zobaczyłam była podłoga, a raczej coś przypominającego podłogę. Ze zdziwieniem uświadomiłam sobie, że leżałam przez cały czas na boku z głową opartą na przedramieniu.
Uniosłam się na łokciu i instynktownie rozejrzałam po pokoju, w którym się znalazłam. Była to niewielka klitka bez drzwi i okien, którą wypełniało jaskrawe białe światło. Ściany tworzyły ogromne lustra, które na początku wzięłam za weneckie, ale zaraz uświadomiłam sobie, że to zwykłe szkoło, ale poza moim pokoikiem panuje ciemność. W klitce wszystko miało kolor rażąco czystej bieli. Podłoga z czegoś gumowatego, sufit, mój top i skóra. Jedyne co odbijało się na tle jasności to moje czarne spodnie od dresu i czekoladowe włosy z refleksami koloru owocu migdałowca.
Ubranie, które nosiłam na sobie nie należało oczywiście do mnie. Zostałam w nie zapewne przebrana, gdy mnie porwano. Bo, że mnie porwano byłam pewna. Chyba, że rodzice sprzedali mnie radzieckiej mafii dla eksperymentów. Bardzo w to wątpiłam, gdyż pomimo niejakich kłopotów finansowych bardzo mnie kochali.
Podciągnęłam się jeszcze odrobinę, aż usiadłam. Tył głowy przeszył mi ból, aż się skrzywiłam. Pomimo tego starałam się stanąć podpierając bokiem o szklane ściany. 
Gdy już myślałam, że moja akcja zakończy się sukcesem moje nogi, na których oparłam ciężar zatrzęsły się, z gardła wyrwał jęk, a cały świat zawirował. Gdzieś pomiędzy bólem usłyszałam miękki odgłos ciała upadającego na ziemię.
Uderzyłam brodą o ziemią z taką siłą, że odskoczyła do tyłu zamykając mi zęby na języku. Syknęłam z bólu spowodowanego rozcięciem  na języku. Usta wypełnił mi metaliczny posmak krwi. Leżałam na brzuchu próbując się w spierać na łokciach. Przed oczami tańczyły mi kolorowe plamki, a głowę prawie rozsadzało.
– Radziłbym ci zaniechać tych prób – odezwał się jakiś głos, który zdawał się dobiegać zewsząd. 

***

Oto pierwszy rozdział. Zabierałam się dość długo na odwagę (a może raczej zbierałam chęci, bo jestem z reguły strasznym leniem), aby opublikować jakiś mój twór. ;) No dobra, mam nadzieję, że się podobało, choć to dopiero wprowadzenie. No i komentujcie XD 

Pozdrawiam, Monique

1 komentarz: