sobota, 27 września 2014

Rozdział 4



Gdy dotarłam do swojego pokoju za szybą już czekał na mnie Whistler. Nie uśmiechał się, ale także nie był smutny. Na jego twarzy widniał wyraz satysfakcji. Tak bardzo miałam ochotę zmyć mu z twarzy to perfidne zadowolenie.
– Gratuluję, Hurricane – przyznał. – Świetna robota, ale następnym razem wolałbym, abyś jednak wypełniła moje polecenie. Ci ludzie nie zasługują na to by żyć. To gwałciciele i zabójcy.
Popatrzyłam na niego ostro.
– Każdy ma prawo by żyć – odwarknęłam. – I nie myśl sobie, że kiedykolwiek wypełnię jakiekolwiek twoje polecenie. Jestem wolną osobą, a nie twoim niewolnikiem.
Whistler pokręcił głową z dezaprobatą.
– Spodziewałem się po tobie oporu, ale w końcu się złamiesz. Każdego człowieka da się złamać. A ty nie wyglądasz na silną.
W moich oczach zapłonęła wściekłość.
– Co powiedziałeś, idioto? – wrzasnęłam. Podbiegłam do szyby i uderzyłam w nią z wściekłością. – Nie. Jestem. Słaba. – wycedziłam. Uderzyłam dłońmi szkło. W celi zerwał się nagle silny wiatr.
Erick Whistler popatrzył na mnie marszcząc brwi i cofnął się o krok. Bał się. A przynajmniej miałam nadzieję, że go przeraziłam.
Wiatr, który wywołałam skierowałam na szybę, całą mocą uderzyłam w nią. Tak mocno, że zaczęły pojawiać się na niej pajączki…
Poczułam nagłe mdłości, a przed oczami zatańczyły mi białe plamy. Cały wiatr ustał, z moich ust urwał się jęk i opadłam bezwładnie na podłogę. Nadal miałam dość siły, aby trzymać oczy otwarte. Patrzyłam przed siebie. I nagle zrozumiałam co robił Erick Whistler. On się nie cofał z powodu strachu przede mną. Cofnął się, aby nacisnąć jakiś przycisk na ścianie.
Zakasłałam.
– Co ty zrobiłeś? – wyszeptałam słabo.
Erick zbliżył się do szyby.
– Nie martw się – starał się mnie uspokoić. – To tylko gaz silnie odurzający. Nie chcemy przecież abyś zniszczyła swój pokój.
Prychnęłam, ale byłam tak słaba, że zabrzmiało to raczej jak westchnięcie.
– Dlaczego ty to robisz?
Erick pokręcił głową i wsadził ręce do kieszeni.
– Już ci powiedziałem. Jesteś ważnym okazem. Nigdy
nie widziałem kogoś tak potężnego. Zależy mi na tobie, Hurricane. Jesteś elementem w mojej układance, którego szukałem od tak dawna…
Mówił coś dalej, ale go nie słuchałam, bo nagle zaszumiało mi w uszach, a w żyłach zabuzowała krew. Poczułam się całkowicie przytomna i pełna sił. Pomimo tępego pulsowania z tyłu głowy byłam pewna, iż przywołałabym nawet huragan. I tak też zrobiłam. Zerwałam się na równe nogi, a wokół mnie zatańczyło powietrze tak silne, że przez chwilę myślałam, że zerwie ze mnie wszystkie ubrania i włosy z cebulkami. Erick zamilkł zaskoczony.
Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Szyby w mojej celi rozprysnęły się w drobny, odłamki opadły na Whistlera kalecząc jego twarz i ręce. Upadł na plecy starając się zasłonić marynarką przed gradem szkła. Zanim pomyślałam wyskoczyłam przez wybitą szybę. Skaleczyłam się, ale miałam to gdzieś. Rzuciłam się do ucieczki. Nie miałam czasu rozglądać się, więc po prostu biegłam korytarzem, aż dotarłam do drzwi na zamek kodowy. Nie kłopotałam się z tym. Uniosłam dłoń i drzwi wyfrunęły z zawiasów niczym ptak. Uderzyły o ścianę po drugiej stronie.
Gdyby ktoś zapytał mnie później jak ja to zrobiłam nie wiedziałabym jak odpowiedzieć. Byłam napędzana adrenaliną.
Wyskoczyłam na kolejny korytarz. Mogłam iść w lewo lub w prawo. Poświeciłam chwilę lub dwie na zastanowienie się. Wreszcie zdecydowałam na lewy korytarz, bo z tego prawego dobiegł mnie odgłos wielu par stóp uderzających o gumiaste linoleum. Biegłam tak szybko jak tylko mogłam. Błagałam, aby ten cholery korytarz prowadził do wyjścia.
To nie był mój szczęśliwy dzień.
Korytarz się skończył, a dwa metry przede mną majaczyło okno, za którym rozciągał się widok na Nowy Jork. Przynajmniej tyle wiedziała, że nadal byłam w swoim mieście, a nie zostałam wywieziona na Honolulu. Było to jednak marne pocieszenie w świetle kilkudziesięciu stóp ludzi depczących mi po piętach. Słyszałam ich już za zakrętem. Patrzyłam to na korytarz to na okno, gdy zza zakrętu wybiegł Whistler z zakrwawioną twarzą i dziesięciu ochroniarzy.
– Stój – rozkazał mi. – Hurricane, nie rób nic głupiego. Jeśli tylko mi na to pozwolisz zagwarantują ci tu życie jak księżniczka. Dostaniesz wszystko czego chcesz, ale pozwól mi robić na sobie badania.
Pokręciłam głową.
– Wiesz czego ja chcę? – spytałam, a następnie uśmiechnęłam się z drwiną. – Chcę być wolna.
Następnie obróciłam się w tył i zaczęłam biec w stronę okna. Uderzył w nie wiatr rozbijając w tej samej chwili, gdy przez nie wyskoczyłam. Erick wrzeszczał coś za mną spanikowany, ale nie słyszałam co, bo wiatr zaczął mi szumieć w uszach, gdy spadałam z dwudziestego piętra prosto na ulicę zapełnioną ludzki. Rozpoznałam, że to musi być Manhattan, ale aktualnie niewiele mnie to obchodziło. Czułam się jak w próżni, gdy spadałam w dół. Dopiero, gdy byłam w jednej czwartej drogi od ziemi przywołałam wiatry. Poczułam się jakby jakaś wielka łapała złapała mnie w objęcie i powoli opuszczała ku ziemi.
Byłam trochę zdziwiona, gdy opadłam na ziemię, a tylko kilkoro ludzi obdarzyło mnie niechętnym spojrzeniem. Spodziewałam się raczej, że zaraz zadzwonią po policję, pogotowie i straż pożarną, zjedzie się prasa i zaczął zadawać pytania, a ludzie chodzili tak jakby nic się nie wydarzyło. Chociaż to był przecież Nowy Jork – pomyślałam patrząc jak jakiś facet z kamerą chodził za innym przebranym za dziewczynę śpiewającym coś takim głosem jakby połknął kaczkę do kąpieli. Nie, z pewnością dziewczyna „zlatująca” z dwudziestego piętra nie była największą atrakcją.
Obróciłam się za siebie i zobaczyłam dwóch ochroniarzy wychodzących z budynku, z którego wyskoczyłam. Struchlałam, przygarbiłam się, wsadziłam ręce w kieszenie i zanurkowałam w tłum.

*

Budynek, w którym więził mnie Whistler znajdował się w samym sercu Nowego Jorku, na Times Square jak uświadomiłam sobie, gdy trochę ochłonęłam. Szłam między ludźmi nie kierując się nigdzie konkretnie. Chciałam za wszelką cenę znaleźć się jak najdalej od Ericka Whistlera i jego obsesji na moim punkcie – na punkcie mojej mocy.
Kiedy jednak skręciłam w czterdziestą siódmą ulicę ruch się nieco zmniejszył i ludzie zaczęli zwracać uwagę na szesnastolatkę chodzącą po ulicy bez butów, poobijaną i zakrwawioną ze świeżą raną na policzku. Ułożyłam włosy tak, aby zasłaniały mi twarz. Szłam wpatrzona w bruk i moje bose stopy. Musiałam zdobyć buty, ale nie chciałam posuwać się do kradzieży. Przyspieszyłam kroku chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.
Odetchnęłam w duchu, gdy za następnym rogiem zauważyłam patrol policji. Stali na poboczu i rozmawiali patrząc na przejeżdżające obok pojazdy.
– Hej! – wrzasnęłam podbiegając do otwartego okna od strony pasażera. Policjant spojrzał na mnie najpierw znudzonym wzrokiem, ale gdy zobaczył ranę na policzki pokaleczone ręce zreflektował się.
– Co ci się stało? – spytał troskliwie.
– Zostałam porwana – wyjąkałam a w moich oczach stanęły łzy. Nie płakałabym gdyby tego nie wymagała sytuacja. Słyszałam, że wtedy jest się bardziej wiarygodnym, a policja chętniej pomaga. – Udało mi się uciec, ale oni mnie ścigają – wybełkotałam.
Policjant ze strony pasażera wyskoczył z wozu i przyjrzał mi się uważnie. Był to żylasty mężczyzna o serdecznej i pogodnej twarzy. Poprawił nerwowo czapkę.
– Jak się nazywasz?
– Aleka Petrov – powiedziałam szybko.
Nagle w oczach mężczyzny coś na chwilę zapłonęło, ale po chwili zgasło. Nie mogłam do końca określić czym owe „coś” było, ale po plecach przeszły mi ciarki.
– Wsiadaj – otworzył mi tylnie drzwi. – Wiesz gdzie mieszkasz? Odwieziemy cię do domu, dobrze?
Pokiwałam głową pełna wątpliwości. Wsunęłam się na miejsce choć wszystko w moim ciele i głowie wrzeszczało: NIE.
Drugi policjant, kierowca, słyszał wszystko co mówiłam. Spojrzał na mnie ze współczuciem, lecz wyszło to dość kulawo, bo z natury miał ostre i surowe rysy twarzy. Miał ciemną skórę tak jakby bardzo długo przesiadywał w solarium.
–Przykro mi, mała – uśmiechnął się ciepło. – Podaj adres, a odstawimy cię na miejsce.
Podałam mu adres. Grubas wszedł do wozu i zapiął pasy. Zrobiłam to samo dokładnie lustrując obu policjantów. Miałam niejasne wrażenie, że coś tu nie gra, ale mężczyźni zachowywali się bardzo mile wobec mnie. Odetchnęłam głęboko, choć uspokoić niespokojne bicie serca. Wszystko okej – wmawiałam sobie, ale wiedziałam, że nie jest okej, gdy samochód wykonał ostry zakręt i w lewo i wjechał w ulicę, która na pewno nie prowadziła do mojego domu.
– Co pan robi? – spytałam. – Tą drogą nie dojedziemy do mojego domu.
Grubas obejrzał się na mnie i ze spokojem powiedział.
– Pojedziemy na skróty. Chyba chcesz szybko zobaczyć rodziców.
Zacisnęłam wargi. Postanowiłam czekać.
Przejechaliśmy kilka ulic i według mnie tylko oddalaliśmy się od ulicy przy której leżał mój dom. Po dziesięciu minutach postanowiłam zaryzykować. Już otwierałam buzię by coś powiedzieć, gdy krótkofalówka Grubasa zatrzeszczała i wydobył się z niej słowa:
– Co wy tak długo robicie? Whistler chce mieć już tą małą.
Grubas spojrzał na mnie wielkimi oczami. Przez chwilę wszyscy trwaliśmy w bezruchu, a potem rzuciłam się do drzwi. Ciągnęłam za klamkę, ale to nic nie dawało. Miałam nadzieję użyć swoich mocy, gdy coś złapało mnie za nogę. Ten drugi policjant pociągnął mnie tak mocno, że przez chwilę straciłam orientację, a gdy ją odzyskałam okazało się, że Grubas trzyma mnie za obie ręce a drugi za nogę. Zaczęłam się szarpać jak opłotka.
– Spokój – warknął nieprzyjemnie Grubas. – Whistler chce cię mieć nienaruszoną.
– Puszczaj – warknęłam do niego. Udało mi się drugą nogą wymierzyć tak, że kopnęła Smutasa w rękę, która obejmowała moją nogę. Miałam wolne obie. Przekręciłam się tak, że nogami zapierałam się o drzwi auta. Skupiłam całą uwagę na tym, aby przywołać wiatr i uderzyć nim o drzwi. Jednak we wnętrzu samochodu było za mało powietrz i udało mi się stworzyć tylko bryzę.
Grubas zaśmiał się, ale zaraz pozbawiłam go tego uśmieszku wystawiając paznokcie i drapiąc go po wewnętrznej części przedramienia. Syknął i poluźnił uścisk. Udało mi się dzięki temu wyszarpać. Uderzyłam nogami z całej siły w szybę, która rozpadła się w drobny mak. Nawet nie sądziłam, że jestem tak silna. Może też trochę pomogła moja zdolność. Ale większość roboty wykonałam sama. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że człowiek, który za wszelką cenę pragnie wolności jest zdolny do wszystkiego.
Wyskoczyłam przez okno, chociaż policjant zdążył już rozpędzić się do sześćdziesiątki. Gdy moje ciało toczyło się po asfalcie czułam jakbym miała się rozpaść. Usłyszałam pisk opon i natychmiast zerwałam na równe nogi. Pomimo bólu w całym ciele zaczęłam biec. Słyszałam krzyki za sobą, ale nie obejrzałam się ani nie zatrzymałam.
Zrobiłam to dopiero wtedy, gdy zagłębiłam się w jakąś wąską uliczkę. Podbiegłam do kosza na śmieci i schowałam się za nim. Oddychałam ciężko, ręce i nogi miałam całe zakrwawione, spodnie podarły się na kolanach, a bluzka była brudna od kurzu. Ale uśmiechałam się. Bo jak na razie byłam wolna. Nie ważne, że gdzie niegdzie się pokaleczyłam. Bo w końcu wolność uzyskana bez kropli krwi nie jest żadną wolnością.
Przymknęłam oczy i potarłam nadgarstek, na którym majaczyły litery „A.P”. A jak Aleka oraz P jak Petrov, ale oprócz tego były to pierwsze litery imion: A jak Amelia i P jak Piter.
Moi rodzice.

niedziela, 21 września 2014

Rozdział 3



Żołnierze opuścili karabiny, a kule walały się dookoła, jedne były wbite w szklaną ścianę inne w podłogę. Stałam pośród morza pocisków i przyglądałam się wszystkiemu w ogromnym zaskoczeniu.
Jak to mogło się stać? Niemożliwe. Byłam pewna, że celowali we mnie. A może się myliłam. Może to był tylko wymysł mojej fantazji… A jednak. Uważałam, że byłam w stanie na tyle trzeźwo myśleć, aby zarejestrować kule lecące w moją stronę.
Głośniki zatrzeszczały i powietrze wypełnił głos Ericka Whistlera:
– Dziękuję, panie Freeman, proszę zabrać zespół z powrotem – rozkazał.
Jeden ze strzelców, zwalisty facet, poruszył się i machnął na wszystkich ręką. Ruszyli do wyjścia w podłodze i po chwili wszyscy tam zniknęli.
Być może próbowałabym uciekać, biec za nimi, ale byłam zbyt skołowana by myśleć takimi torami. Nadal miałam przed oczami scenę sprzed chwili. Karabiny wycelowane we mnie, kule lecące z zadaniem podziurawienia mego ciała jak ser szwajcarski. Co się wydarzyło, że to się jednak nie stało? Czy zadziała moja „energia psychiczna” jak nazwał to Whistler?
– Hurricane, prosiłbym cię, abyś podeszła do tej windy co poprzednio. Zaraz przetransportujemy cię na poziom minus jeden – odezwał się ponownie Erick.
Zacisnęłam mocno szczękę, aby czegoś nie odpysknąć. Ruszyłam do windy, choć miałam jej dość. Gorliwie myślałam nad tym co się wydarzyło i czy Whistler raczy mi wytłumaczyć jak to się stało.
Weszłam w otwór w ścianie i stanęłam na kółku, które ruszyło, gdy tylko moje obie stopy znalazły się w środku. Tym razem naprawdę zachciało mi się wymiotować, gdy winda jeszcze szybciej niż wcześniej jechała w górę. Byłam absolutnie pewna, że jadę dłużej niż na dół, ale mogło mi się tylko wydawać.
Po tym co właśnie przeszłam dosłownie marzyłam, aby ponownie znaleźć się w mojej celi. Tam przynajmniej miałam spokój i mogłam spokojnie pomyśleć.
Winda zatrzymała się gwałtownie tak, że poleciałam w górę sprzeciwiając się sile grawitacji, a gdy opadła wylądowałam w pozycji embrionalnej na podłodze. Jęknęłam czując ból w miejscach w których zderzyłam się z szybą i podłogą. Byłam pewna, że zostaną mi po tym niezłe siniaki.
Nad moją głową coś szczęknęło. Natychmiast się zerwałam na nogi i zadarłam głową. Ponad mną otworzył się właz w kształcie koło. Pod moimi stopami rozległ się syk, a następnie koło na którym stałam oderwało się od ścian i przetransportowało mnie spokojnie i powoli w górę. Podobnie jak ostatnio zatrzymało się kilka centymetrów nad poziomem podłogi. Zeskoczyłam z koła i gdy tylko to zrobiłam zjechało w dół wpasowując się do struktury gumowatej nawierzchni mojej celi.
Westchnęła i usiadłam przymykając oczy. Nagle wrócił do mnie tępy ból płatu potylicznego. Starałam się oddychać równomiernie, ale mój puls bardzo przyśpieszył i czułam ciśnienie w uszach.
– Jak ci się podobał Test? – usłyszałam głos Whistlera.
Nawet nie otworzyłam oczu.
– Beznadziejny – warknęłam starając się w to włożyć całą moją wściekłość. Nie wyszło, bo na ostatniej sylabie z powodu pulsującego bólu załamał mi się głos.
Erick zaśmiał się.
– Następnym razem postaram się zrobić lepszy – obiecał. – Chciałabyś może zobaczyć nagranie ze swojego występu?
Tym razem otworzyłam oczy i spojrzałam prosto na Whistlera, którzy siedział przed biurkiem w fotelu. Przed nim postawiony został laptop. Patrzył na mnie pytająco.
Wzruszyłam ramionami, a on najwidoczniej przyjął to jako zgodę. Zaklikał coś w laptopie, a następnie na szybie przede mną zamiast Whistlera stanęłam ja. Oczywiście nie ja osobiście. Był to obraz z kamery. Był trochę rozchwiany, więc uznałam, że kamerę musiał mieć na sobie jeden ze strzelców. Był nawet dźwięk, przekonałam się o tym, gdy usłyszałam klakson. Wszyscy przygotowali karabiny. Kilka sekund później, wtedy były one dla mnie jak godziny, rozbrzmiał gwizd i wszyscy wypalili.
Wytrzeszczyłam oczy widząc to co stało się chwilę potem. Kule leciały w moją stronę, miałam zaciśnięte oczy, ale nagle je otworzyłam kilka sekund zanim kule by mnie zabiły. I wszystkie lecące w moją stronę ominęły cel kołysząc się. Kilka wbiło się w ścianę za mnę, ale większość opadła bezwładnie jakby zatrzymana przez obcą siłę.
Nagranie z kamery zniknęło i ponownie zobaczyłam twarz Ericka. Był szeroko uśmiechnięty, jak nigdy wcześniej. Zadrżałam.
– Jak sama widziałaś, masz wielki dar. Nie pozwolę ci go zmarnować. Od teraz należysz do mnie, a ja zamierzam wykształcić w tobie maksimum mocy – odchrząknął pozbywając się uśmiechu z twarzy. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego co robi. – Jutro o tej samej porze będziesz miała kolejny Test. Odpocznij trochę. Za godzinę dostaniesz obiad.
Pokiwałam głową, gdy światło zgasło, a ja ponownie zostałam odseparowana od wszystkich i wszystkiego.

*

Następnego dnia zaraz po śniadaniu zostałam przewieziona do Sali Prób. Kiedy weszłam we wnętrzu stało już kilku ludzi, ale tym razem mieli przy sobie broń białą. Było ich pięcioro. Każdy z nich miał na sobie moro mundur. Jednym z nich była dziewczyna z blond kucykiem wywijająca sprawnie tomahowkiem. Facet obok niej miał łuk, następny sztylety w obu rękach. Dalej były dwie czarne dziewczyny wyglądające dokładnie tak samo, ale jednej przez polik przechodziła prosta blizna. Obie miały tą samą broń, wekiery. Opierały się na nich rozglądając się nudnym spojrzeniem dookoła. Wokół bioder przewiązały pasy z kieszonkami do których wetknęły gwiazdy do rzucania.
Spięłam się, ale i tak poczyniłam krok do przodu. Gdy wyłoniłam się z wejścia wszystkie spojrzenia zostały skierowane na mnie.
– Witam, wszystkich – ogłosił Erick z głośników. – W szczególności ciebie, Hurricane. Moja droga, chciałabym, abyś wiedziała, że ci ludzi, których masz przed sobą to więźniowie. Daliśmy im możliwość: albo odsiadują dożywocie albo wywalcza życie. Jeśli zabiją ciebie zyskają wolność jeśli przegrają... No cóż.. wtedy niech bóg im odpuści winy. Jestem pewien, że doskonale wiesz jak używać swoje zdolności, ale musisz je rozwinąć. Dlatego masz zabić wszystkich tych ludzi, rozumiesz?
Zacisnęłam wargi, gdy jedna z murzynek – z blizną – popatrzyła na mnie kpiarsko.
– Nie – warknęłam, a moje dłonie zwinęły się w pięści. –Nie zamierzam nikogo zabijać.
Erick roześmiał się chłodno.
– Będziesz musiała jeśli chcesz żyć. A teraz sprawy techniczne. Kiedy zabrzmi gong możecie zacząć walczyć, a kiedy klakson oznacza to przerwę. Zrozumiano? Mam nadzieję. – wyłączył głośniki nie czekając na odpowiedź. Przypuszczałam, że i tak nikt by nie odpowiedział.
Ze zgrozą wpatrywałam się w moich rywali. Gdy zabrzmiał gong jako pierwsza ruszyła na mnie Blizna. Niespodziewanie dobrze radziła sobie z wekierą. Gdybym nie rzuciła się w bok zanim do mnie dotarła byłaby ze mnie krwawa miazga. W momencie, gdy udało mi się uciec od jednego przy moim boku już stanął łysy facet ze sztyletami. Gdy ciął mnie w ramię obok ucha przeleciała mi strzała, a wekiera Blizny minęła mnie o milimetr. Jak dla mnie miarka się przebrała.
Już nie raz używałam swoich zdolności, potrafiłam to robić, ale nie zawsze kontrolować. Kiedy byłam w warunkach wyjątkowego stresu mogłam przez przypadek wyważyć drzwi. Jednak wbrew wszystkim za i przeciw teraz wykazałam się niespotykanym spokojem. Zanim ktokolwiek zdążyłby mnie skrzywdzić wystawiłam ręce w bok i zmarszczyłam brwi, gdy przez palce przeskoczył mi prąd. Następnie wydarzyło się coś czego nie przewidywałam ani ja ani więźniowie.
W sali zerwał się silny wiatr podnosząc z podłogi każdego prócz mnie. Blizna wrzasnęła jak opętana, a broń wyślizgnęła się z jej rąk uderzając z hukiem o ziemię. Moimi włosami i ubraniem targały silne porywy, ale byłam jak wrośnięta w podłogę, żadna siła mnie nie mogła ruszyć. Zaciskałam usta w skupieniu. Nigdy nie potrafiłam czegoś takiego zrobić, ale to nie było dla mnie całkowite zdziwienie, bo nigdy jeszcze nie próbowałam się bronić przed człowiekiem używając tej mocy.
Skupiłam się bardzo i poruszyłam rękami. Było to jak komenda dla mojej wewnętrznej energii psychicznej.  Posłałam wszystkich więźniów na ścianę naprzeciwko. Uderzyli w nią dosyć głośno. Większość szybko się pozbierała, ale Łysy i siostra Blizny wyglądali na nieprzytomnych. Za to blondynka z tomahowkiem już biegła w moją stronę biorąc duży zamach. Opuściłam ręce wzdłuż tułowia, ale to nie przeszkodziło mocy wydostać się na zewnątrz. Wokół blondynki zaczęło powoli tworzyć się tornado, które z sekundy na sekundę powiększało się za moją sprawą. Kobieta krzyczała jak opętana i kazała mi przestać, ale nie mogłam tego zrobić. Gdybym tylko ją puściła starałaby się mnie zabić i znów bym musiała to zrobić.
Odetchnęłam parę razy omiatając spojrzeniem pozostałych. Blizna i Łucznik szeptali ze sobą nerwowo patrząc na mnie. Gdy zobaczyli,  że na nich patrzę oddalili się od siebie i kobieta zamiast biec w moją stronę atakować wekierą wyciągnęła coś zza pasa tak szybko, że nie dałam rady nawet zauważyć.
Coś przeleciało koło mojej twarzy. Poczułam nagłe ciepło na poliku, potarłam go i na mojej ręce pozostały ślady krwi. Popatrzyłam na nią ze złością, a następnie na jej pas. W jednej chwili wszystkie pozostałe gwiazdy zostały uwolnione z niego. Blizna patrzyła na to w osłupieniu. Gwiazdy oddaliły się od niej na kilka metrów, a ona zaczęła się cofać, aż do ściany. Wielkimi z przerażenia oczami patrzyła na jej własną broń skierowaną przeciw niej. Skinęłam głową, a gwiazdy poleciały do Blizny przygważdżając ją do ściany za ubrania. Nie zraniłam jej. Nawet nie zamierzałam.
Chciałam już się odwrócić, poszukać wzrokiem łucznika, gdy coś uderzyło mnie w tył głowy. Przed oczami zatańczyły mi gwiazdy i ledwie dałam radę zachować równowagę. Tornado w którym była blondynka przestało istnieć, ale ona siedziała jak pijana na ziemi, a jej broń leżała daleko w tyle.
Obróciłam się za siebie i po raz kolejny oberwałam, ale w twarz. Tym razem padłam plecami na ziemię. Z góry patrzył na mnie Łucznik z perfidnym uśmieszkiem na pooranej bliznami twarzy. Jego kocie zielone oczy wpatrywały się we mnie chciwie, a przez rude włosy wyglądał jak skrzat. Zamrugałam nerwowo niepewna co robić, na chwilę przestałam trzeźwo myśleć. Udało mi się zrozumieć swoją sytuację dopiero, gdy grot od strzały pędził w moją stronę.
Z wrzaskiem protestu odrzuciłam strzałę siłą umysłu. Obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i poleciała w stronę Łucznika. Ten od razu rzucił się na ziemię, a grot wbił się w ścianę w miejscu, gdzie jeszcze stał chwilę temu.
Wstałam z ziemi o ostentacyjnie otrzepałam bluzkę. Rozejrzałam się dookoła. Blizna nadal była przygwożdżona, ale próbowała się wyszarpać. Blondynka siedziała na podłodze oniemiała. Siostra Blizny i Łysy powoli odzyskiwali przytomność. Potem spojrzałam na Łucznika, był przytomny, ale nie wyglądał jakby miał zamiar mnie ponownie atakować. W oczach czaiła mu się panika.
– Zbij ich, Hurricane – rozkazał ostry głos Ericka Whistlera.
– Nic z tego – warknęła. – Nie jestem taka. Nie zamierzam robić tego co mi rozkażesz – ruszyłam raźnym krokiem do windy, ale w pewnym momencie zatrzymałam się i dodałam jeszcze: – A tak w ogóle to nie jestem Hurricane. Nazywam się Aleka. Aleka Petrov.

czwartek, 18 września 2014

Rozdział 2



Rano, a przynajmniej tak przyjęłam, podano mi jedzenie. Na posiłek składały się tosty z masłem orzechowy i dżemem, szklanka mleka i sok pomarańczowy. Nie mogłam narzekać, że moi porywacze mnie źle karmili. W ogóle przypuszczałam, że nie jestem traktowana jak więzień, ale jako obiekt badań. Erick dobitnie mi to uświadomił poprzedniego dnia. Po zjedzeniu nie wiedziałam co mam robić usiadłam i spokojnie wpatrywałam się w ścianę naprzeciwko. Prawda jednak wyglądała tak, że ani trochę nie byłam spokojna. Byłam jednocześnie cholernie przerażona i wściekła.

Whistler porwał mnie i zamierzał przeprowadzić na mnie jakieś badania co napawało mnie jeszcze większym strachem niż samo porwanie.

Jasne, wiedziałam zawsze, że jestem nieco inna. Potrafiłam robić rzeczy, których nikt nie mógł. Zazwyczaj starałam się nie używać tej „przypadłości”, ale w momentach wyjątkowego stresu potrafiłam stłuc szklanką siłą woli albo zerwać wszystkie papiery z tablicy korkowej stojąc po drugiej stronie pokoju.

W zdenerwowaniu podrapałam prawy nadgarstek na którym widniał tatuaż, dwie ozdobne litery „A” i „P”- moje inicjały. Na lewym natomiast widniały trzy ptaki, dwa większe, jeden mniejszy.

Pamiętałam doskonale w jakich okolicznościach zrobiłam oba z nich. Pierwszy, kiedy miałam dziesięć lat, czyli pięć lat po śmierci rodziców i wyprowadzce z Bułgarii, a trzy i pół roku po śmierci mojej niani z którą przeprowadziłam się do Stanów i zwykłam ją nazywać po prostu ciotką. Dzień, w którym zrobiłam sobie tatuaż z inicjałami poprzedzał ten w którym miałam zostać adoptowana przez nowych rodziców – Karen i Benedicta. Oboje byli najlepszymi ludźmi jakich spotkałam zaraz po ciotce Rhyse i rodzicach. Już po roku zaczęłam ich nazywać per mamo, tato. Cieszyli się, że tak się zaaklimatyzowałam, zapisali mnie do szkoły i widzieli dla mnie świetlaną przyszłość. Zaakceptowali nawet moją „przypadłość” gdy przez przypadek na ich oczach w trzynaste urodziny zgasiłam świeczki nawet na nie nie dmuchając.

Drugi tatuaż zrobiłam właśnie wtedy, w trzynaste urodziny. Dwa trzy ptaki symbolizować Karen i Benedicta oraz mnie, to, że oni nadlecieli. Oznaczał też także odejście trzech ważnych dla mnie osób: mamy, taty i Rhyse.  

Miałam też tatuaż na ramieniu, który zrobiłam niespełna rok temu, czyli gdy miałam piętnaście lat. Przedstawiał on węża zjadającego swój ogon – Uroboros. Zrobiłam go z powodu wisiorka, jedynej rzeczy jaka pozostała mi rodzicach.

Nadal miałam go na sobie. Dotknęłam go nieco zdziwiona, że Erick mi go nie odebrał. Ale sądzę, że takie małe kółko raczej nie mogło wyrządzić zbyt wielkiej szkody.

Usłyszałam nagły szczęk. Odegnałam wspomnienia na bok i rozejrzałam się czujnie dookoła. Za szybami nadal było ciemno, gdy usłyszałam trzask i z głośników wydobył się głos Whistlera.

– Witaj, Hurricane. Jak się spało?

Warknęłam coś niezrozumiałego. Erick niezrażony kontynuował.

– Dziś twój wielki dzień. Pokażesz nas wreszcie na co cię stać. – Zamilkł na chwilę. Usłyszałam w tle jakieś głos, tupot stup, a następnie głos Whistlera ponownie wypełnił pokój. – Za chwilę znajdziesz się w Sali Prób. Będziesz musiała użyć swoich zdolności, aby odeprzeć atak moich ludzi. Jeśli tego nie zrobisz chip umieszczony w twoim nadgarstku porazi się prądem.

Z zaskoczeniem zaczęłam oglądać swoje dłonie. Wszczepił mi chip? Jak mógł? Bezczelny.

Zacisnęłam szczękę nie mając ochoty odpowiadać.

– Mam nadzieję, że zrozumiałaś – dodał na koniec Erick. Rozległ się cichy trzask informujący, że mikrofon został odłączony.

Siedziałam chwilę niepewna co ze sobą zrobić. Erick nawet nie powiedział jakim cudem dostanę się do tej całej Sali Prób. Nie żebym narzekała na brak rozrywki, czasem nuda się przydaje, ale miałam już trochę dość tej bieli i rażącego światła. Wszystko było lepsze od siedzenia tutaj.

Zastanawiałam się czy gdy będą mnie stąd zabierać dostałabym szansę na ucieczkę. Zawsze dużo ćwiczyłam, byłam silna i wysportowana. Mogłabym powalić strażników – bo byłam pewna, że strażnicy będą – i poszukać wyjścia. A co jeśli tu aż roi się od straży i nie będę miała nawet czasu na szukanie wyjścia. W końcu skoro Whistler to jakaś szycha od paranormalnych zjawisk to może trzyma mnie w jakimś chronionym kompleksie… A co jeśli nie jesteśmy już w stanach? Może wywiózł mnie na Madagaskar? Wtedy ucieczka byłaby trochę trudniejsza…

Nagle rozległ się szczęk podobny do poprzedniego przerywając moją gonitwę myśli. Odrzuciłam wszystkie głupoty, które wykreował mój mózg i skupiłam się na chwili obecnej. Gdy przyjdzie czas na działanie, będę działać.

Podłoga pode mną poruszyła się. Zerwałam się na równe nogi i wielkimi oczami wpatrywałam w koło, które oderwało się od podłogi i wzniosło mnie na kilka centymetrów. Chciałam już spytać co to jest, gdy platforma ruszyła w dół, a z moich otwartych ust wyrwał cię cichy krzyk. Jechałam tak szybko jak na roller coster. Gdy straciłam równowagę i poleciałam na ścianę okazała się być zrobiona ze szkła. Skierowałam zwój wzrok na górę, gdzie zamiast otwartej przestrzeni było takie same koło jak na dole. Więc winda.

Powstrzymałam czarne myśli napływające mi do głowy i skupiłam się na analizowaniu swoich paznokci u nóg.

Kiedy winda stanęła zarzuciło mną na szybę. Uderzyłam w nią szczęką tak mocno, że poczułam wszystkie zęby. Gdy odkleiłam się od szyby ujrzałam ziejący przede mną otwór prowadzący do jasno oświetlonego pomieszczenia.

Nie chcąc dłużej zostać w tej diabelnej windzie wyszłam czym prędzej w stronę światła. Zaszczypało mnie w oczy po kontakcie ze światłem jeszcze jaśniejszym niż w mojej celi. Gdy wzrok przyzwyczaił mi się do światła mogłam się rozejrzeć w około. Pomieszczenie przypominało wyglądem salę gimnastyczną. Podłoga była wyłożona szarym linoleum z namalowanymi białymi liniami jak na boisku. Ściany były wszystkie ze szkła jak w pokoiku. Natomiast sufit był koloru czystej bieli. Mogłoby to być boisko go gry w piłkę nożną albo kosza gdyby nie oczywisty brak bramek i koszy.

Domyśliłam się, że to musi być ta Sala Prób. I nici z mojego planu ucieczki. We wnętrzu dosłownie gotowałam się ze wściekłości, ale szybko wyparowała, gdy podłoga po drugiej sali poruszyła się. Zsunęła się w dół ukazując otwór z którego zaczęli się wyłaniać ludzie. Każdy był ubrany w moro strój, keflarową kamizelkę i kask z goglami. Przez ramię przełożony miał karabin maszynowy. Zdążyłam naliczyć dziesięciu zanim zaczęłam panikować. Ustawili się w równym szyku po czterech w rzędzie, gdy z wnętrza wynurzyło się jeszcze sześciu. Czyli razem było szesnastu.

Poczułam ściskanie w dołku. Powoli docierała do mnie groza całej sytuacji, której nie wyczułam jeszcze wczoraj, ani nawet dziś rano.

Zostałam porwana przez szaleńca, który chce eksperymentować na mnie z powodu mojej energii psychicznej. Postanowił mnie przetestować napuszczając na mnie uzbrojoną armię – szesnastu ludzi z karabinami przeciwko jednej bezbronnej dziewczynie. Nie miałam nawet pojęcia czy nadal jestem w Nowym Jorku. Ba, czy nadal jestem w Ameryce.

Z sufitu dobiegł głos Erick Whistlera.

– Jesteś w Sali Prób – powiedział oczywistość. – Tych szesnastu uzbrojonych ludzi to test dla ciebie. Na sygnał klaksonu odbezpieczą broń i przygotują do strzały, a na gwizd wystrzelą do ciebie pierwszą serię. – Zmroziło mnie. Stałam jak skamieniała omiatając spojrzeniem ludzi przede mną.

– Jestem bezbronna – wyszeptałam tak cicho, że byłam pewna, że Whistler tego nie usłyszał. On jednak odpowiedział:

– Nie jesteś bezbronna. Jesteś Hurricane. Pokarz mi co potrafisz – po tych słowach wyłączył mikrofon.

Mierzyłam spojrzeniem ludzi z bronią. Błagałam, aby był to tylko sen. Zaciskałam oczy i otwierałam się, ale oni nie chcieli zniknąć.

Parę razy po śmierci rodziców, a potem ciotki Rhyse myślałam o śmierci. Zastanawiałam się czy to byłoby wreszcie dla mnie ukojenie. Koniec nędznego żywota, koniec tego wszystkiego zła. Ale nigdy nie odważyłam się nawet spróbować popełnić samobójstwa. Bo prawda była taka, że chciałam żyć. Chciałam żyć i cieszyć się życiem, mieć wymarzoną pracę, rodzinę, dzieci, a nawet wnuki. Nigdy nie byłam wzorową dziewczynką, robiłam złe rzeczy, ale nigdy nie zasługiwałam na śmierć.

Śmierć ma sens tylko dla ludzi, którzy namiętnie kochali życie. Umierać nie mając z czym się rozstawać?! Jak powiedział Emil Cioran. Kochałam życie, ale nie namiętnie, a bardzo chciałam tego doświadczać.

Usłyszałam klakson.

Odbezpieczyli karabiny i wymierzyli prosto. Nie wszystkie były skierowane w moją stronę, ale zapewne był to przemyślany manewr, bo w ten sposób nie mogłam uciec przed gradem kul w żadną stronę. Zauważyłam też, że niektórzy w rzędzie z tyłu celują w dół. Nie miałam jak uciekać. Dlatego stałam jak słup soli przerażona tym co za chwilę może się stać.

Zacisnęłam mocno oczy. Nie, to nie mogła być prawda. To był tylko jakiś koszmarny sen. Tak naprawdę leżałam w łóżku w domu, z rodzicami za ścianą. Zamrugałam, ale nic się nie zmieniło.

Gwizd.

Z przerażeniem patrzyłam jak place uzbrojonych ludzi zaciskają się na spuście, z luf wylatują kule, a potem lecą prosto na mnie. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie.

Zamknęłam oczy nie chcąc patrzeć na swój nieuchronny koniec. Nie byłam tchórzem, nigdy. Byłam gotowana na wszystko – nawet na śmierć. Ale w tym momencie strach był tak wielki, że niemalże znieważyłam swoją dumę… Niemalże.

Rozwarłam momentalnie oczy, aby stawić czoło śmierci. Lecz było już za po wszystkim.

***

No i kolejny rozdział.
Ale czy ktokolwiek to czyta?  :-( Nie widzę żadnych komentarzy pod postami. Jeśli to czytacie to proszę komentujcie chociaż w paru słowach. To daje mi motywację. 

środa, 17 września 2014

Rozdział 1 i pół


Z cichym jękiem przewróciłam się na plecy i zbadałam sufit w poszukiwaniu głośników. Oczywiście je znalazłam, no może nie do końca. Na suficie w każdym rogu było skupisko małych dziurek, przyjęłam, że to muszą być głośniki wbudowane w sufit.

Zauważyłam też jedną oczywistą zmianę. Z szyb, jeszcze chwilę temu sczerniałych, wydobywało się takie same jaskrawe światło jakie świeciło w pokoju.

Nie starając się już zbytnio podnosić, aby znów nie wywołać zawrotów głowy przewróciłam się na brzuch i podniosłam się na czworaka. Nawet to wymagało ode mnie nie lada wysiłku. Podpełzłam do ściany i chwyciłam się jej jak topiący deski. Podciągnęłam się do góry opierając plecy o ścianę, a nogi przyciągając do piersi.

Patrzyłam przed siebie, a na mnie patrzył jakiś mężczyzna. Wyglądał całkiem normalnie, jak biznesmen. Miał granatowy garnitur z czerwonym krawatem, brązowe włosy i drobny zarost. Oczy miały bardzo dziwny, turkusowy kolor jakby facet nosił szkła kontaktowe – i tak też mogło być w rzeczywistości. Wokół oczy i ust nie utworzyły mu się jeszcze zmarszczki, choć musiał być trochę po czterdziestce. Z tego wywnioskowałam, że za często się nie uśmiechał i nawet nie wyglądał na takiego.

Już otwierałam usta, aby zapytać gdzie jestem i dlaczego nie porwał, ale było to tak banalne, że na pewno wiedział iż spróbuję zadać to pytanie. Dlatego zmieniłam tok myślenia i zamiast tego powiedziałam:

– Fajny krawat.

Z gardła mężczyzny wyrwał się charkot jakby zaraz miał się roześmiać. Kąciki ust zadrżały, ale po chwili opanował się i stwierdził:

– Nie sądziłem, że odważysz się na aż taką impertynęcje – splótł ręce za plecami, a jego usta ułożyły się w grymas, którzy – przy odrobinie wyobraźni – można było nazwać uśmiechem.

Nie odezwałam się, bo nagle poczułam okropną suchość w ustach. Rozkaszlałam się, a po chwili usłyszałam jak facet w garniturze wydaje komuś polecenie podania mi picia.

Jakiś cudem zdławiłam kaszel, ale nadal czułam pieczenie w gardle. Po dłuższej chwili po mojej prawej stronie rozsunęła się podłoga, a wyjechała z niej butelka wody i szklanka.

Łypnęłam niepewnie na mężczyznę, a on powiedział.

– Pij śmiało. Nie zamierzam cię otruć ani odurzyć i tak siedzisz w zamknięciu, z którego nie da się wydostać.

Pewnie nawet bym nie tknęła tej wody gdybym tak bardzo jej nie potrzebowała. Sięgnęłam wodę i zaczęłam pić prosto z butelki. Opróżniłam ją w kilku łykach. Westchnęłam czując jak niedobór płynów w organizmie zostaje zapełniony. Odłożyłam butelkę na miejsce. W momencie, gdy odsunęłam rękę podłoga jak winda odsunęła się w dół razem ze szklaną i zużytą butelką. Następnie podłoga wjechała na swoje miejsce zacierając jakiekolwiek ślady istnienia klapy w podłożu.

Spojrzałam na mężczyznę, który stał nadal w tym samym miejscu co go zostawiłam.

– Miło mi cię wreszcie poznać – odezwał się lekko mrużąc oczy jakby nie był pewny co o mnie myśleć. – Długo czekałam na ten moment i wreszcie on nadszedł.

Stwierdziłam, że już dość wycierpiałam. Spojrzałam na niego ze złością.

– Kim ty w ogóle jesteś? – warknęłam.

– Och – mężczyzna zakrył ręką usta. – No jasne, nie przedstawiłem się. Nazywam się Erick Whistler.

Pokiwałam ponuro głową. Jego nazwisko brzmiało tak jak nazwisko każdego czarnego charakteru w filmie. Było w nim coś twardego, mrożącego krew w żyłach, choć brzmiało dość pospolicie. Weźmy na przykład Freddy Kruger. Erick Whistler brzmiało prawie tak samo przerażająco.

– I porwałeś mnie, ponieważ… – pokiwałam na niego głową prosząc, aby zakończył zdanie.

Erick przechylił głowę w bok jak zdziwiony szczeniak – ale dla jasności nie miał w sobie nic ze szczeniaka. No chyba, że szczeniaka pit bull terier.

– Jesteś wyjątkową osobą – powiedział wreszcie powodując, że na mojej twarzy wykwitł wyraz niezrozumienia. – Masz pewne zdolności, których nie jesteś do końca świadoma. Wiemy oboje, że doskonale masz świadomość, że potrafisz więcej niż przeciętny człowiek.

– W jakim zakresie? – spytałam go z zaciętą miną.

Erick odchrząknął zirytowany.

– W zakresie energii psychicznej, oczywiście.

Zmarszczyłam brwi upewniona w przekonaniu, aby bronić swoich racji do końca.

– Nie rozumiem.

Whistler pokręcił głową, a jego ręce zza pleców powędrowały do kieszeni. W takiej pozie wyglądał nieco młodziej, jak nastolatek z twarzą dorosłego.

– Nigdy ci się nie zdarzyło, że chciałaś zabrać szklankę ze stołu, a ona spadła, gdy przybliżyłaś do niej rękę nawet jej nie dotykając? Nigdy nie spowodowałaś, że ubranie, które chwilę temu było mokre nagle stało się suche? Czy gdy byłaś zła nie posłałaś swojej ciotki na ścianę?

W moich oczach pojawiło się zaskoczenie.

– Śledziłeś mnie? – wyjąkałam.

Erick pokręcił pośpiesznie głową.

– Nigdy osobiście. Mam mnóstwo wtyczek na całym świecie i już w Bułgarii miałem cię na oku. Straciłem cię, gdy razem ze swoją ciotką wyprowadziłyście się z kraju po śmierci twoich rodziców. Ale znalazłem parę miesięcy temu. Nie mogłem dłużej czekać, gdy miałem cię na wyciągniecie ręki.

Patrzyłam na niego wielkimi oczami nadal niewiele rozumiejąc.

– Co chcesz ze mną zrobić? – Byłam zaskoczona spokojem słyszalnym we własnym głosie.

– Na pewno nie chcą cię skrzywdzić, Hurricane – zapewnił, a ja zamarłam.

– Jak mnie nazwałeś?

– Hurricane – uniósł kąciki ust.

– Nazywam się Aleka Petrov – zaprotestowałam, ale uciszył mnie gestem ręki.

– Kiedyś się tak nazywałaś, lecz teraz należysz do mnie jako projekt pod nazwą Hurricane.

–Huragan jak ten wiatr? Ale dlaczego?

– Przekonasz się – poinformował tajemniczo po czym światło po drugiej stronie szyby zgasło zostawiając mnie z pytaniami na które nie mogłam uzyskać odpowiedzi. 

***

Dodaję ten rozdział jako "pierwszy i pół", bo w tym pierwszym niewiele mogło się wyjaśnić - jest strasznie krótki. No to teraz orientacyjnie wiadomo o czym będzie opowiadanie. 
No to teraz pozdrawiam i komentować :* 

wtorek, 16 września 2014

Rozdział 1


    Głowa bolała mnie w okolicy płatu potylicznego. Czułam jakby wbijano mi tam maleńkie igły, aż do oporu. W powietrzu panował zapach lizolu wymieszanego z czymś kwaśnym, jakby sok z cytryny. Zarejestrowałam, że leżę na czymś zimnym co równie dobrze mogło być podłogą jak i bardzo twardym materacem, gdyż opuszkami palca wyczułam, że podłoże jest miękkie.
Nie odważyłam się jeszcze otworzyć oczu w obawie o to co mogę zobaczyć.
Panowała absolutna, niczym nie zmącona cisza w której słyszałam tylko swój płytki oddech i równomierne walenie serca. Nie miałam pojęcia jak udało mi się zachować taki spokój wiedząc, że nie jestem w domu. Wiedziałam to, bo ostatnim co pamiętałam był spacer przez Central Park, a potem coś zasłoniło mi widok, a usta zatkała szmatka nasączona chloroformem. Ostatnią moją myślą zanim odpłynęłam w dal było „Ratunku”. Nie kierowałam tego do nikogo konkretnego, ale po prostu moje wewnętrzne ja wrzeszczało na pomoc choć mój umysł być już prawie w stanie wyższej świadomości.
Teraz opanowała mnie innego rodzaju strach niż wtedy. W mojej głowie nie było śladu bezmyślnego wołania o pomoc. Zastanawiałam się co z rodzicami, jak długo mnie nie było i czy zawiadomili policję że zniknęłam. Czy mnie szukają?
Ta myśl dodała mi otuchy i sprawiła, że odważyłam się otworzyć oczy. Nie cackałam się, po prostu od razu rozwarłam szeroko powieki.
Pierwszym co zobaczyłam była podłoga, a raczej coś przypominającego podłogę. Ze zdziwieniem uświadomiłam sobie, że leżałam przez cały czas na boku z głową opartą na przedramieniu.
Uniosłam się na łokciu i instynktownie rozejrzałam po pokoju, w którym się znalazłam. Była to niewielka klitka bez drzwi i okien, którą wypełniało jaskrawe białe światło. Ściany tworzyły ogromne lustra, które na początku wzięłam za weneckie, ale zaraz uświadomiłam sobie, że to zwykłe szkoło, ale poza moim pokoikiem panuje ciemność. W klitce wszystko miało kolor rażąco czystej bieli. Podłoga z czegoś gumowatego, sufit, mój top i skóra. Jedyne co odbijało się na tle jasności to moje czarne spodnie od dresu i czekoladowe włosy z refleksami koloru owocu migdałowca.
Ubranie, które nosiłam na sobie nie należało oczywiście do mnie. Zostałam w nie zapewne przebrana, gdy mnie porwano. Bo, że mnie porwano byłam pewna. Chyba, że rodzice sprzedali mnie radzieckiej mafii dla eksperymentów. Bardzo w to wątpiłam, gdyż pomimo niejakich kłopotów finansowych bardzo mnie kochali.
Podciągnęłam się jeszcze odrobinę, aż usiadłam. Tył głowy przeszył mi ból, aż się skrzywiłam. Pomimo tego starałam się stanąć podpierając bokiem o szklane ściany. 
Gdy już myślałam, że moja akcja zakończy się sukcesem moje nogi, na których oparłam ciężar zatrzęsły się, z gardła wyrwał jęk, a cały świat zawirował. Gdzieś pomiędzy bólem usłyszałam miękki odgłos ciała upadającego na ziemię.
Uderzyłam brodą o ziemią z taką siłą, że odskoczyła do tyłu zamykając mi zęby na języku. Syknęłam z bólu spowodowanego rozcięciem  na języku. Usta wypełnił mi metaliczny posmak krwi. Leżałam na brzuchu próbując się w spierać na łokciach. Przed oczami tańczyły mi kolorowe plamki, a głowę prawie rozsadzało.
– Radziłbym ci zaniechać tych prób – odezwał się jakiś głos, który zdawał się dobiegać zewsząd. 

***

Oto pierwszy rozdział. Zabierałam się dość długo na odwagę (a może raczej zbierałam chęci, bo jestem z reguły strasznym leniem), aby opublikować jakiś mój twór. ;) No dobra, mam nadzieję, że się podobało, choć to dopiero wprowadzenie. No i komentujcie XD 

Pozdrawiam, Monique

Witam!

Witam wszystkich, od niedawna zaczęłam pisać opowiadanie i postanowiłam się nim teraz podzielić.Zapraszam do czytania i mam nadzieję, że będzie się podobać ;)