czwartek, 23 października 2014

Rozdział 6


Nie miałam tak szybko pisać nowego rozdziału, ale złapała mnie inspiracja, gdy "skakałam" sobie po internecie i znalazłam tę piosenkę.
Pozdrawiam i życzę miłego czytania <3

****

Wyjaśniłam Jake’owi wszystko pomijając momenty z użyciem mocy. Skłamałam, że uciekłam przez klatkę schodową, a szybę rozbiłam strzelając w nią z pistoletu policjanta. Chłopak przysłuchiwał się temu z otwartymi szeroko ustami. Gdy skończyłam swoją opowieść zapadła dłuższa chwila ciszy.
Gdy tak siedziałam i myślałam do głowy cały czas napływały mi obrazy Benedicta i Karen, które za wszelką cenę starałam się odpędzać, aby się teraz nie załamać.
– I nie wiesz dlaczego ten facet cię porwał? – chciał się upewnić Jake.
Pokręciłam przecząco głową, choć było zupełnie inaczej. Nie mogłam mu jednak zdradzić jaką posiadam zdolność. To by go przeraziło.
– Ta twoja opowieść jest jakaś dziwna – mruknął po chwili. – Po co gliny miałby być w to zamieszane? I dlaczego niby ktoś uwięził cię w samym centrum miasta. To bez sensu.
W oczach zapłonęła mi wściekłość.
– Nie wierzysz mi – krzyżując ramiona na piersi.
Jake natychmiast zaprotestował:
– Nie o to chodzi, że ci nie wierzę. Po prostu wydaje mi się, że nie mówisz mi całej prawdy, Aleko. – Jake zdobywał u mnie coraz więcej punków. Potrafił nakryć tak wspaniałego kłamcę jak ja. Pewnie bym to pochwaliła, ale w innych okolicznościach, gdyby nie chodziło o mnie. – Możesz mi zaufać – mruknął pod nosem. – Naprawdę. Nie jestem paplą, nigdy nikomu nie zdradzam sekretów. Nawet nie mam przyjaciół, którym mógłbym je zdradzić, a wiesz, że ja i mama nie dogadujemy się za dobrze.
Pokiwałam ponuro głową.
– Dzięki za informację, ale niektórych sekretów porostu nie można zdradzić. Tajemnice są bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla ludzi, którzy je znają.
Jake wbrew wszystkim za i przeciw przyznał mi rację.
– W porządku. Jak nie chcesz to nie mów. Ale w każdej chwili możesz do mnie zadzwonić i się zwierzyć.
Sposępniałam.
– Posłuchaj, Jake. Sądzę, że już się nie zobaczymy. – Wyglądał na smutnego. – Nie chodzi o to, że bym nie chciała. Bardzo bym chciała, lubię cię i wydajesz się być naprawdę w porządku. Ale skoro policja jest w to zaangażowana, to nie wiem czy rząd też nie. Prawdopodobnie będę musiała wyjechać z Nowego Jorku i ukryć się gdzieś.
Na twarzy chłopaka odmalował się wyraz zdezorientowania.
– Chcesz uciekać przed policją? Przecież nic złego nie zrobiłaś. To ty zostałaś porwana.
– Może i tak, ale jak sam słyszałeś policja jest w to zamieszana. To nie było zwykłe porwanie. Trafiłam do wieżowca na Times Square, który był pilnie strzeżony. Rozumiesz mnie?
Jake zagryzł wargi i odwrócił twarz w stronę okna. Był bladszy niż kiedykolwiek co oznaczało, że to co powiedziałam wstrząsnęło nim.
– Na tym świecie jest wiele złych ludzi – ponowiłam. – Na przykład ci, którzy zabili moich biologicznych rodziców w Bułgarii. Albo ci, którzy postrzelili Rhyse w nogę, aby ukraść jej samochód. Niektórzy okradają banki inni gwałcą i zabijają. Czasami mam wrażenie, że wszyscy mamy jakieś wady genetyczne. Nie ma człowieka idealnego. Jedni kłamią, inni porywają, zabijają albo kradną. Takie już jest to nasze życie, a my musimy się z tym pogodzić. Ja na przykład muszę kłamać i uciekać przed władzami.
Jake spojrzał mi swoimi niebieskimi oczami prosto w moje.
– Rozumiem cię – przyznał szczerze. – Przykro mi, że tak się dzieje. Może gdybyś mi powiedziała prawdę mógłbym…
Już nigdy nie usłyszałam co Jake by „mógł”, bo nagle do drzwi zaczęły walić pieści, a po mieszkaniu rozszedł się głos:
– Pani Cross, proszę otworzyć. Policja.
Poderwałam się z kanapy spanikowana patrząc to na drzwi wejściowe to na Jake. Przez chwilę panowaliśmy w kompletnym bezruchu, a potem Jake zerwał się z kanapy jak oparzony i wyjrzał do korytarza. Wrócił prędko do mnie i powiedział:
– Są zamknięte, ale mogą wyważyć zamki.
Policjant zawtórował mu:
– Jeśli pani nie otworzy będziemy zmuszeni wyważyć drzwi. Mamy nakaz.
Moje oczy wyglądały jak pięciocentówki.
– Nie ma stąd innego wyjścia, prawda? – spytałam przymykając oczy.
– Nie, chyba, że przez okno.
Otworzyłam oczy w których na nowo pulsowała życiowa energia. Ruszyłam w stronę okna,  a gdy szarpnęłam za zasuwkę u mojego boku pojawił się Jake łapiąc mnie za dłoń.
– Co ty wyprawiasz? Zwariowałaś? Zabijesz się.
Spojrzałam mu prosto w oczy. W jego była panika, w moich dziwny spokój.
– Jake, wiem co robię. Nic mi nie będzie. Zaufaj mi.
Policjanci znów zaczęli walić do drzwi i wykrzykiwać, że już wyważają. Jake zmarszczył brwi, niepewny co zrobić. Wreszcie puścił moją rękę, ale zamiast tego przytulił mnie do siebie mocno i wyszeptał do mojego ucha:
– Ufam ci, Aleko. Powodzenia. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
Gdy się odsunął posłałam mu swój najlepszy uśmiech. Otworzyłam okno i wychyliłam przez nie głową. Dziesiąte piętro. To o dziesięć mniej niż na Times Square. Musiałam dobrze wykalkulować w którym momencie przywołać wiatry. Miałam tylko nadzieję, że to się uda. Spojrzałam ostatni raz na Jake, którego oczy były poważne i zmartwione, a potem wyskoczyłam przez okno. W tej samej chwili usłyszałam jak drzwi wypadają z zawiasów. Ostatnim co zarejestrowałam zanim zaczęłam szaleńczo spadać w dół było to, że Jake zamyka okno za mną. Domyślny chłopak.
Następnie odegnałam wszystko ze swojego umysłu i skupiłam się wyłącznie na locie. Głową spadałam w dół, ale nie był to problem, było to nawet lepsze, bo przynajmniej widziałam jak blisko ziemi jestem. Gdy już miałam wrażenie, że jestem na poziomie piątego piętra skupiłam się na przywołaniu wiatrów. Poczułam znajome mrowienie w opuszkach palców, a następnie wiatry zebrały się pode mną tworząc jakby dłoń, która opuszczała mnie pionowo w dół. Rozglądałam się czy ktoś mógłby mnie zobaczyć, ale było na tyle ciemno, że to było raczej niemożliwe. Uderzyłam w ziemię trochę za mocno, aż zabolały mnie nogi. Na szczęście jednak teraz miałam buty, które oddał mi Jake. Były to jego stare trampki, podziurawione i za małe na niego, ale jak dla mnie pasowały świetnie. Dał mi także pasek, gdy go o to poprosiłam. Żałowałam tylko, że nie mam jakieś bluz której kapturem mogłabym się skryć przed wzrokiem przechodniów.
Ruszyłam ulicą w stronę Midtown. Przecięłam Madison Avenue i ruszyłam prosto do Central Parku. Prawie już stałam na trawie, gdy po ulicy za moimi plecami przejechał szybko jakiś samochód. Podmuch niemalże zwalił mnie z nóg. Obejrzałam się przez ramię, ale auto już zniknęło za zakrętem. Byłam pewna, że przekroczył dozwoloną prędkość przynajmniej o połowę. Pokręciłam głową i weszłam do parku.
Alejkę oświetlały światła po której wesoło spacerowali ludzie. Pomimo, że dochodziła dziesiąta ruch był dość duży. W końcu nie na darmo nazywano Nowy Jork miastem, które nigdy nie śpi. A przynajmniej taki był Manhattan. Spięłam się uświadamiając sobie, że zmierzam w stronę Broadwayu z którego potem można było dojść na Times Square. Zmusiłam się by oddychać miarowo i spowolnić szaleńcze bicie serca. Musiałam się poważnie zastanowić do dalej robić, lecz najpierw musiałam załatwić sobie kamuflaż. Nie chciałam tego robić, to był kolejny grzech na mojej przydługiej liście. Ale co miałam na to poradzić? Byłam ścigana i jeśli zły uczynek miał uratować moje życie byłam skora do poświęceń.
Wyszłam w końcu na ulicę niedaleko Broadwayu. Wzdłuż ciągnęły się małe sklepiki z wystawionymi na zewnątrz przedmiotami. Zwarłam się w sobie, odetchnęłam kilka razy głęboko i pochylając głowę ruszyłam w stronę jednego ze sklepików. Nie zauważyłam żywej duszy, więc zgarnęłam pierwszą lepszą bluzę z brzegu i narzuciłam na siebie. Usłyszałam nagły krzyk, a gdy się odwróciłam stał za mną sprzedawca. Nie bacząc na nich dałam w długą. Przez jakiś czas słyszałam jeszcze ciężkie kroki goniącego mnie mężczyzny, ale w końcu się zatrzymał przeklinając na mnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Po przejściu kilku przecznic zauważyłam zejście do metra, zbiegłam na dół i nie kłopocząc się kupowaniem biletów przeskoczyłam nad barierką, gdyż słyszałam, że metro już się zatrzymuje. Bileter zaczął za mną coś wrzeszczeć, ale po chwili dał sobie spokój. Byłam pewna, że zadzwonił po ochronę.
Przyspieszyłam jeszcze bardziej i w ostatnim momencie wpadłam do wagonu. Drzwi za mną zamknęły się z sykiem, a pojazd ruszył. Odetchnęłam siadając na miejscu. W przedziale było kilku ludzie, ale nie wyglądali na zainteresowanych mną.
Gdy tylko metro zatrzymało się na następnym przystanku zerwałam się z miejsca i wysiadłam. Narzuciłam na głową kaptur, przykurczyłam ramiona i ruszyłam przed siebie.
Nie miałam zielonego pojęcia co teraz zrobić, ale nawet przed samą sobą nie chciałam tego przyznać. Nie miałam kasy, ścigała mnie policja i Erick Whistler, moi rodzice nie żyli. Nawet nie mogłam wrócić do swojego domu, bo tam też mnie szukali.
Wyszłam na powietrze. Nie widziałam dokładnie jaka to ulica, ale przede mną stało duże centrum handlowe, które nadal tętniło życiem. Weszłam nie dlatego, że czegoś potrzebowałam, ale dlatego, że zauważyłam po drugiej stronie ulicy dwóch policjantów – Grubasa i Smutasa – oraz Bliznę. Najpierw oczywiście przeżyłam szok, stałam zdębiała widząc ich tutaj. Jaka jest możliwość, że w tak wielkim mieście jak Nowy Jork może powstać jak duży zbieg okoliczności? Nie może. A to oznaczało, że jakimś sposobem mnie śledzili. Być może założyli mi pluskwę. Wszystko by się zgadzało włącznie z tym jak znaleźli mnie w domu Jake.
Zacisnęłam usta, schyliłam się i z rękami w kieszeniach weszłam do centrum handlowego. Nie wiem jak, ale jakimś sposobem Blizna mnie zauważyła. Usłyszałam jej krzyk, obejrzałam się przez ramię w chwili, gdy ona i policjanci rzucili się za mną.
– Cholera – zaklęłam głośno i poprułam przed siebie torując sobie drogę łokciami wśród ludzi. Odepchnięci prychali z niezadowoleniem albo coś za mną krzyczeli, ale nie zważałam na nich pragnąc jak najszybciej stąd uciec.
Wbiegłam do najbliższego sklepu i ukryłam się wśród wieszaków, ale Blizna musiała to zauważyć, bo chwilą potem znalazła się w środku. Dyszała, ale mimo wszystko nie wyglądała na zmęczona biegiem.
Wcisnęłam się głębiej w wieszakami i przesunęłam do ściany. Podniosłam się, przywarłam do niej plecami i zaczęłam pełznąć w przeciwną stronę do tej z której była kobieta. Dotarłam do połowy, gdy wieszaki przede mną rozsunęły się i ujrzałam oszpeconą twarz murzynki.
– Mam cię – zachichotała łapiąc mnie za rękę.
Wrzasnęłam najgłośniej jak potrafiłam, ale Blizna nie puściła. Pociągnęła mnie do przodu, aż wypadłam zza wieszaków. Zanim zdążyła się zorientować dałam radę kopnąć ją w rzepkę kolanową. Syknęła z bólu wypuszczając z uścisku mój nadgarstek. Usatysfakcjonowana tym faktem rzuciłam się do ucieczki, ale szkopuł był w tym, że w czasie, gdy Blizna mnie szukała po sklepie pojawili się Grubas i Smutas stając w przejściach między manekinami reklamującymi nową kolekcję ustawionymi na szklanym stole.
Musiałam podjąć bardzo szybką decyzję. Skoczyłam na szkło, odepchnęłam jeden manekin i zeskoczyłam na ziemię po drugiej stronie. Blizna już się pozbierała po moim uderzeniu i razem z policjantami szła w moją stronę. 

[moje wyobrażenie Aleki]